25.03.2014

wiosenna szafa

Już od pewnego czasu pogoda serwuje nam niespodzianki - sezon, który według kalendarza miał być zimowy, okazał się pomieszaniem jesieni, zimy i wiosny.

Wiosnę oficjalnie mamy teraz, jej pierwsze dni były piękne, nagle pojawiło się ochłodzenie, a teraz - gdy piszę ten post - za moim oknem świeci słońce, choć kilka godzin wcześniej było deszczowo.

Jednym z przyjemniejszych elementów powitania nowej pory roku jest dla mnie organizacja garderoby.
W przypadku wiosny, lata i jesieni uwielbiam chodzić na zakupy, inspirować się stylizacjami znalezionymi w Internecie, tworzyć różne zestawy a nawet... prać i prasować moje ubrania. Jeśli chodzi o zimę - nienawidzę tego, a większość ubrań na tak chłodne dni po prostu mi się nie podoba. O kompletowaniu zimowej garderoby pisałam tutaj. Na szczęście mogę już skupić się na wiośnie.

Jakiś czas temu, pod wpływem książki Lekcje Madame Chic (klik) zainteresowałam się pojęciem kapsułkowej garderoby. Wprawdzie nie jestem w stanie ograniczyć się tylko do 10 rzeczy, jednak zaczęłam krytyczniej podchodzić do zakupów i przed wyborem danego ciucha zadaję sobie pytanie: Do czego to założę? Jeśli uświadamiam sobie, że oglądanego ciuszka jestem w stanie wykorzystać do jednej, góra dwóch stylizacji lub - co kiedyś często mi się zdarzało - tak naprawdę w szafie nie mam nic co do tego pasuje, to po prostu odpuszczam zakup. I nieważne, czy ciuch był piękny czy w okazyjnej cenie. Jakiś czas temu wybrałam się na wiosenne zakupy, kupiłam mniej niż zwykle, ale mam pewność, że będę w tym wszystkim chodzić a nie - jak kiedyś to bywało - część rzeczy trafi na dno szafy bo jednak nie mam tego do czego założyć.




W swojej garderobie staram się mieć jak najwięcej takich ubrań, które założę zarówno do pracy, jak i na spotkanie z przyjaciółkami, dlatego w mojej wiosennej szafie muszą się znaleźć przede wszystkim:

1. Żakiety/ Marynarki w wielu kolorach 
Niektórym może to wydać się dziwne, ale uważam tę część garderoby za bardzo uniwersalną. Są osoby, które uważają, że żakiety są dobre do pracy, a popołudniu najlepiej przerzucić się na coś luźniejszego. Ja akurat jestem z tych osób, co w żakietach chodzą również do knajpy i do parku. Staram się wybierać na tyle proste kroje, by zestawić marynarkę zarówno ze spodniami w kant, jak i potarganymi dżinsami.

2. Dżinsy 
Najchętniej uwielbiane przeze mnie rurki. Dżinsy mają ten urok, że można je założyć na prawie każdą okazję, w zależności od tego jaką górę dobierzemy. W zestawieniu z elegancką koszulą tworzą bardzo fajny strój do pracy, natomiast w wersji z luźniejszą bluzeczką są idealne na spacer czy zakupy. Czuję się w nich zdecydowanie lepiej niż w materiałowych spodniach

3. Spódnice
Ostatnio coraz bardziej podobają mi się rozkloszowane.

4. Sukienki
Zarówno te bardziej eleganckie, jak i zwiewne. Chociaż po tę część garderoby częściej sięgam latem niż wiosną.


Pozycje od 1-3, w zależności od tego z jaką bluzką/ koszulką zostaną zestawione oraz jakie dodatki zastosujemy, pozwalają stworzyć różne stylizacje na każdą okazję - do pracy, na spacer, na zakupy czy spotkanie z przyjaciółmi. W szafie oczywiście zostają jeszcze legginsy (prędko z nich nie zrezygnuję, planuję nosić nawet po sześćdziesiątce :P), jakieś lżejsze sweterki i spodenki (do noszenia z rajstopami).



Poniżej odrobina modowych inspiracji, zdjęcia znalezione na szafa.pl i stylistki.pl








Więcej moich modowych inspiracji na szafa.pl. Moje konto: klik.
Inspiracje wśród Moje rzeczy oraz Moje ulubione.

21.03.2014

O co mam pretensje do moich wuefistów?

Aktywność fizyczna to jeden z tematów, które bardzo chętnie poruszam na moim blogu.
Zbiór postów o moich refleksach, wyzwaniach i motywacjach znajduje się tutaj.
Być może działam pod wpływem wszechobecnej mody na fitness, jednak chyba wychodzi mi to na dobre. Mam nadzieję, że innym też.

W poście "Krótka (?) opowieść o mojej przygodzie ze sportem" przyznałam się, że dość późno zaczęłam przywiązywać wagę do aktywności fizycznej, ba, nie przepadałam za lekcjami wf-u w szkole. Jakiś czas temu opisałam swoje odczucia w poście "Pierwsza przerwa i sportowe refleksje", gdzie częściowo zwróciłam uwagę na to, że w szkole unikamy zajęć sportowych, a później chętnie chodzimy na różnego rodzaju zajęcia fitness, siłownię lub ćwiczymy w domu.


Odkąd jestem aktywna fizycznie, co jakiś czas słyszę od mojej rodziny czy znajomych pytania o to, czy mi się chce, czy mam na to czas itp. Ale pytanie, które zmusza do refleksji brzmi: Teraz fascynujesz się sportem a w szkole chowałaś się po kątach/ kiblach jak był wf? Tak, to prawda, w szkole unikałam sportu jak tylko się dało, pisałam sobie zwolnienia, wymyślałam różne dolegliwości utrudniające udział w zajęciach. Zresztą nie tylko ja. A teraz aktywność fizyczna jest elementem mojego życia. Dlaczego nie korzystałam z darmowego sportu oferowanego przez szkołę, gdy miałam go na wyciągnięcie ręki? Być może lenistwo i głupota wieku szkolnego miały jakiś wpływ na mój stosunek do sportu. Ale główny powód brzmi: Bo miałam takich nauczycieli, jakich miałam. Przez długi czas miałam pretensje do siebie, że za późno wzięłam się za sport. A tak naprawdę od razu powinnam uświadomić sobie, że głównymi winnymi braku aktywności fizycznej w moim wcześniejszym życiu są właśnie moi wuefiści.

O co mam do nich pretensje?
  • o monotonne zajęcia, 
  • o brak motywacji, 
  • o brak jakichkolwiek prób uświadomienia nam jak ważną rolę odgrywa sport w naszym życiu i jak dane ćwiczenie wpływa na nasz rozwój, 
  • o brak zwrócenia uwagi na to, czy poprawnie wykonujemy ćwiczenia.

Lekcja wychowania fizycznego w szkole

Po dzwonku na lekcję uczniowie przebrani w stroje gimnastyczne ustawiają się w dwuszeregu. Obecność sprawdza osoba o średnio sportowej sylwetce, ubrana w rozwleczony dres. Po sprawdzeniu obecności i zgłoszeniu ewentualnych niedyspozycji następuje rozgrzewka. 3 razy obiegamy salę gimnastyczną, robimy 10 pajacyków, stajemy w rozkroku, kręcimy ramionami w przód i w tył, robimy 10 przysiadów, 10 brzuszków, siad płaski i łapiemy rękami palce u stóp. Koniec rozgrzewki, podczas której tak naprawdę nikt się nie rozgrzał. Następnie dzielimy się na dwie drużyny, dostajemy od nauczyciela piłkę do siatkówki i gramy. Dotąd aż zadzwoni dzwonek na przerwę. Mija 45 minut. Równo z dzwonkiem wbiegamy do szatni, przebieramy się i idziemy na resztę zajęć. Czujemy się zmęczeni i tyle. Nie czekamy z utęsknieniem na kolejną lekcję.

Ćwiczenia w fitness klubie

Po kilku latach niektórzy z nas, prędzej czy później, trafiają na zajęcia w klubie czy na siłowni. Część zostaje tam dłużej, część w końcu zaczyna ćwiczyć w domu, część jednak daje sobie spokój ze sportem. Niezależnie od tego, co dalej zajęcia te różnią się od lekcji w szkole. O umówionej godzinie przychodzi instruktor, zazwyczaj osoba pełna ekspresji. Strój - niezależnie od tego czy jest to markowa odzież sportowa czy zwykłe spodenki i top/ T-shirt - podkreśla sportową sylwetkę osoby prowadzącej. Widać, że sport jest prawdziwą pasją instruktora. Godzina zajęć. Na początek dużo ćwiczeń zmuszających do ruchu wszystkie partie ciała. Po kilkunastu minutach serce pracuje na zwiększonych obrotach a instruktor twierdzi, że jeszcze nie jesteśmy dobrze rozgrzani. Nie można rozpocząć treningu bez porządnej rozgrzewki. Po jakichś 20 minutach zaczynamy ćwiczyć. Okazuje się, że robimy to źle - osoba prowadząca podchodzi do każdego z nas i zwraca uwagę jak poprawnie wykonywać dane ćwiczenie (z pozoru banalne - brzuszki, wykroki czy przysiady) i uświadamia ile błędów technicznych robimy. W połowie zajęć zaczynamy czuć ból, już wiemy że jutro będą zakwasy. Trening dobiega końca, chcemy wyjść z sali. Ale nie tak prędko - musimy zostać jeszcze przynajmniej 5 minut, żeby wykonać trochę ćwiczeń wyciszających i rozciągających. Nie można zakończyć ćwiczeń inaczej niż właśnie krótkim strechngiem podczas którego rozciągniemy zaangażowane w trening mięśnie i unormujemy oddech. Czujemy zmęczenie, ale czujemy też nasze mięśnie. Wiemy, że ta godzina ćwiczeń coś nam dała. Często nie możemy doczekać się kolejnych zajęć.


Podstawowe różnice między lekcją wf-u a treningiem w klubie
  • prowadzący - w szkole jest to nauczyciel, dla którego lekcja stanowi odbębnienie kolejnego punktu w grafiku. Od pozostałych belfrów odróżnia go tylko strój (dres) i rekwizyty (takie jak gwizdek). Sylwetka rzadko zdradza, że ten ktoś mógł ukończyć AWF. W klubie jest to osoba zafascynowana swoją dyscypliną, ubrana w strój nie krępujący ruchów i podkreślający sportową sylwetkę. Widać, że prowadzący nie spoczął na laurach (dyplomie magistra AWF lub świadectwach szkoleń dla instruktorów) tylko regularnie uprawia sport i wciąż doskonali się w dziedzinie,
  • rozgrzewka - w szkole kilka okrążeń sali gimnastycznej i trochę ćwiczeń, w klubie od kilkunastu do trzydziestu minut intensywnych ćwiczeń mających na celu rozgrzanie ciała, przygotowanie tym samym mięśni do właściwego treningu oraz przyspieszenie pracy serca,
  • przebieg części właściwej i stosunek osoby prowadzącej - nauczyciel wf-u najczęściej każe uczniom grać w piłkę, sam w tym czasie chętnie uzupełnia dziennik. W fitness klubie instruktor tłumaczy jak dane ćwiczenie wpływa na nasz rozwój, pokazuje jak poprawnie je wykonać, co jakiś czas podchodzi do każdego i poprawia jego technikę, 
  • koniec zajęć - w szkole wybiega się z sali gimnastycznej bez wykonania żadnych ćwiczeń rozciągających, w klubie taka sytuacja jest nie do pomyślenia. 

Wydaje mi się, że lekcja wf-u nie powinna trwać - tak jak inne zajęcia - 45 minut. W tym przypadku jednostka lekcyjna powinna liczyć 60 lub 90 minut. Dzięki temu wystarczyłoby czasu na porządną rozgrzewkę (zamiast gonienia i skakania jak pajac przez kilka minut), na właściwą część zajęć (niekoniecznie grę w siatkówkę, ćwiczenia BPU czy TBC można śmiało wykonywać na sali gimnastycznej, potrzeba tylko chęci ze strony nauczyciela) oraz na część uspokajającą. A nawet przy tych 45 minutach można zorganizować zajęcia tak, by udało się skupić na tych trzech wspomnianych częściach.
Czas trwania jednostki lekcyjnej nie zależy od nauczyciela,ale może on sprawić, że młodzież zainteresuje się sportem, chętnie będzie chodzić na wf a nawet trenować coś po godzinach. Sądzę, że osoby uczące wf-u w szkołach powinny wybrać się na kilka zajęć w klubie fitness lub obejrzeć treningi dostępne na YT, spojrzeć na siebie krytycznym okiem i przejąć jak najwięcej od prowadzących. Począwszy od pasji (a jeśli jej nie ma, to pora przyznać się do tego przed samym sobą i zmienić zawód albo chociaż przedmiot nauczania), poprzez chęć rozwijania się (skoro instruktorzy z klubów fitness i siłowni ciągle biorą udział w przeróżnych szkoleniach i warsztatach, to dlaczego wuefiści ze szkoły tego nie robią?) a zakończywszy na wyglądzie (nie chcę nikogo obrażać, ale osoba w rozciągniętym dresie i nie posiadająca sportowej sylwetki nikogo nie zachęci do ćwiczeń).

16.03.2014

Woda z cytryną na dzień dobry

Kolejna mała rewolucja w moim sposobie odżywiania. Od jakiegoś czasu moim pierwszym posiłkiem była owsianka w bardzo ekspresowej i podstawowej wersji. Niedawno do mojego porannego rytuału kuchennego dorzuciłam picie na czczo szklanki wody z dodatkiem cytryny. Trochę obawiałam się odchudzających właściwości takiego trunku, ale po zagłębieniu się w temacie odkryłam, że wypijanie szklanki na czczo przy zachowaniu dotychczasowej diety jeszcze nikogo nie odchudziło. Woda z cytryną wspomaga odchudzanie tylko i wyłącznie przy stosowaniu odpowiedniej diety.

O dobroczynnym działaniu wody z cytryną mówiło mi wiele osób Ja miałam okazję sprawdzać jej cudotwórcze właściwości jedynie podczas dochodzenia do siebie po bardzo męczącej nocy na parkiecie, gdy wlewałam w siebie trunki uchodzące za smaczne i rozweselające, ale niekoniecznie zapewniające rześkość następnego dnia ;) I wstyd się przyznać, ale przez długi czas byłam negatywnie nastawiona do napojów czy potraw działających oczyszczająco na organizm. Gdy ktoś zalecał mi picie wody z cytryną na oczyszczenie organizmu, odpowiadałam, że mnie nie trzeba z niczego oczyszczać, bo gdyby coś we mnie zalegało to byłabym gruba. (Tak, kolejny powód do wstydu - "oczyszczanie organizmu" i "odchudzanie" traktowałam jako synonimy). Gdy w końcu zrozumiałam, że o oczyszczanie organizmu należy dbać niezależnie od wagi to i tak nie mogłam się zmotywować do podjęcia jakiejkolwiek tego typu domowej kuracji.

Kilka dni temu leżąc rano w łóżku i przeglądając Facebooka w telefonie sprawdzałam śledzone przeze mnie strony dotyczące fitnessu i zdrowego trybu życia. Na stronie Kasia Fenix Fitness (gorąco polecam! Warto też odwiedzić dwa inne prowadzone przez nią profile: Zdrowo nakręceni oraz Szpilki na siłowni ) trafiłam na post, w którym autorka zachęca do picia wody z cytryną na dzień dobry.


Argumenty za tym, by pić na czczo wodę z dodatkiem cytryny przemówiły do mnie:
  •  wzmocnienie układu odpornościowego ze względu na zawartość witaminy C
  • odkwaszenie organizmu
  • korzystny wpływ na trawienie
  • pomoc w zwalczaniu wolnych rodników - dobroczynny wpływ na skórę - dzięki witaminie C i przeciwutleniaczom
  • przyspieszenie gojenia się ran dzięki zawartemu w cytrynie kwasowi askorbinowemu
  • nawodnienie organizmu (który podczas snu nie otrzymuje płynów, a więc jest lekko odwodniony)
  • zastrzyk energii 

 Zaczęłam dokładnie 11 marca, równolegle do pojawienia się postu na stronie Kasi. Po porannej toalecie wypijam szklankę letniej wody z dodatkiem soku z cytryny, a następnie przyrządzam moją ekspresową owsiankę. I tak od kilku dni wygląda mój początek dnia.  Biorąc pod uwagę dobroczynny wpływ wody i cytryny, warto na jakiś czas zaryzykować i zamienić filiżankę porannej kawy/ herbaty na ten zdrowy trunek. A picie swojego ulubionego napoju można przełożyć na późniejszą godzinę.





Gdy poszukiwałam w internecie informacji na temat takiej kuracji, natknęłam się na artykuł o diecie Anny Lewandowskiej. Chociaż mam sceptyczne podejście do tego typu serwisów - tym razem wierzę im. Ale analizując przykładowy jadłospis żony piłkarza zastanawia mnie to, że ja w ciągu dnia jem więcej niż ona a jestem od niej szczuplejsza :D

12.03.2014

Ta dzisiejsza młodzież...

Osoby uważnie czytające mojego bloga wiedzą, że ukończyłam studia magisterskie na kierunku filologia polska ze specjalnością nauczycielską. Wprawdzie nie pracuję w szkole, ale pomagam maturzystom w przygotowaniu się do najważniejszego w ich życiu egzaminu.

Ostatnio bardzo dużo skupiam się na zajęciach przygotowujących młodzież do matury ustnej. Niektóre sytuacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że to dobrze iż nie trafiła mi się praca w szkole średniej. Ktoś kiedyś powiedział: Jeśli robisz to co kochasz nic nie może Cię powstrzymać. Doświadczenia ostatnich tygodni nasuwają mi dwa wnioski: 1. Ten ktoś kłamał.   2. Może jednak nie kocham wystarczająco tego co robię?    Postawa niektórych z moich uczniów może nie zaczyna mnie jeszcze powstrzymywać, ale powoli staje się dołująca.

Sytuacja nr 1
Uczeń technikum pisze do mnie maila, że potrzebuje pomocy w przygotowaniu do matury ustnej. Wysyła nawet bibliografię. Otwieram plik z zestawieniem literatury i doznaję szoku - część książek nie ma nic wspólnego z tematem, w literaturze przedmiotu natomiast same opracowania dostępne w Internecie na stronach typu ściąga czy bryk. Podczas pierwszego spotkania sugeruję uczniowi by coś zmienić w bibliografii. Słyszę w odpowiedzi, że jemu to obojętne i mogę robić co chcę. Nawet jeśli wolę inny temat to spoko, on może zmienić deklarację. Zostajemy przy temacie, dokonujemy zmian w bibliografii. Pytam czy w szkole mają jakieś narzucone odgórnie terminy - data oddania wstępnej bibliografii itp. Uczeń odpowiada, że nie. W okolicy 23 lutego dostaję od niego SMS z zapytaniem, czy zdążę za dwa dni wysłać ostateczny plan prezentacji i zestawienie bibliograficzne. Sprawa jest pilna. Mają oddać to do końca miesiąca.

Sytuacja nr 2
Dzwoni do mnie kobieta z zapytaniem, czy pomogę jej dziecku w napisaniu prezentacji maturalnej. Odpowiadam, że tak i pytam czy wolą bym prowadziła korepetycje u nich czy u mnie. Zdziwiona pani mówi wprost, że miała na myśli bym napisała całą prezentację bo wszyscy w tej klasie korzystają z usług osób zajmujących się pisaniem gotowców. Nie chodzi im o pomoc w postaci korepetycji czy nakierowania podczas lektury. Tego samego dnia kontaktuję się z dzieckiem tej kobiety - podaje mi temat i pozostawia pełną swobodę w wyborze literatury. Pozornie. Każda proponowana przeze mnie książka która jest lekturą zostaje odrzucona (bo to jest grube i nie do ogarnięcia). Po napisaniu prezentacji znowu dzwoni do mnie matka ucznia. Prosi bym sprawdziła skrzynkę mailową - wysłali mi kilka zaległych zadań z polskiego. Liczą, że pomogę [czyt.: napiszę te wypracowania i scenariusze] bo dziecko już nie ogarnia niczego. Poza tym stresuje się maturą i nie potrafi odblokować i stworzyć dobrego wypracowania. Dodam, że tym maturzystą jest uczeń klasy humanistycznej.

Sytuacja nr 3
Podczas korepetycji tłumaczę uczniowi, że ma iść do biblioteki i przeczytać kilka artykułów. W odpowiedzi słyszę, że ja mam mu to skserować a najlepiej streścić, bo on nie ma czasu, a ja - jego zdaniem - nie mam nic do roboty. Gdy zdziwiona pytam co on wygaduje, słyszę w odpowiedzi że skoro swoją maturę miałam kilka lat temu, to przecież teraz mam już luz. A on musi ogarnąć matmę, więc nie będzie biegać po bibliotekach. Mówię mu, że na następne spotkanie umówię się z nim dopiero wtedy, jak pójdzie do tej biblioteki i przygotuje się z tego co zadałam. Jak zrobi to o co go proszę to dopiero wtedy ma się do mnie odezwać. Odpowiada mi, że histeryzuję z tą maturą, bo jemu z tej prezentacji wystarczy tylko 30 procent. Od tamtej pory słuch mi po nim zaginął.


Maturę zdawałam w 2006 roku, wydaje mi się, że to nie było jakoś baaaardzo dawno temu, ale za moich czasów naprawdę było inaczej. W mojej klasie może 2 osoby korzystały z czyjejś pomocy w przygotowaniu się do matury ustnej z języka polskiego, reszta samodzielnie pisała swoje prezentacje. Jeśli ktoś chodził na jakieś prywatne zajęcia przygotowujące do matury z czegokolwiek, nie potrzebował pośrednika między sobą a korepetytorem w postaci rodzica, który o wszystkim pamiętał za ucznia. Trochę przeraża mnie, że coraz mniej ogarnięte osoby kończą ogólniaki, podczas gdy jakieś 30 lat temu ludzie bardziej odpowiedzialni uczyli się w szkołach zawodowych. I w takich chwilach cieszę się, że nie jestem nauczycielką. A może uświadamiam sobie, że nie nadaję się do tego zawodu i nie jest on moim powołaniem.

10.03.2014

Panie i panowie, przed Wami...

Pogoda za oknem coraz bardziej nas rozpieszcza i działa pobudzająco, znam jednak takie istoty, które chętniej spędzają ciepłe dni wylegując się w półcieniu. Dzięki temu stworzyły mi świetną okazję, by w końcu uchwycić je obie na zdjęciu.

Drodzy czytelnicy, przedstawiam Wam Pusię i Micię (od lewej):
Pierwsza nie lubi być fotografowana, zawsze robi uniki gdy zbliżam się do niej z aparatem lub telefonem, druga nie boi się tego typu urządzeń i chętnie pozuje do zdjęć.


Koty w moim życiu były obecne odkąd pamiętam. Czasem były to dwa koty, czasem cztery, a czasem kocia rodzina. Od kilku lat jestem posiadaczką tych dwóch czarnych kotek, które przygarnęliśmy. Znam poprzednich właścicieli kotów, jakoś nie zauważyli ich zniknięcia. Micia jako mały, głodny kociak ciągle do nas przychodziła i przesiadywała na podwórku, dawaliśmy jej wtedy mleko i resztki jedzenia a ta w końcu się zadomowiła i nie chciała odejść, więc tak została. Później zaczęła odwiedzać nas Pusia - jej mama. Początkowo tylko się żywiła na naszym podwórku, ale chyba jej się u nas spodobało, bo w końcu przestała wracać do poprzedniego domu.
O ile dobrze liczę, Pusia ma 16 lat (u nas jest od 3). Jak na staruszkę przystało, jej ulubionym zajęciem jest spanie, udawanie wycieraczki lub zdechłego kota. Czasem ucieka przed własnym cieniem i się ukrywa. Micia liczy sobie 5 wiosen, ale świruje jak mały kociak który dopiero co się usamodzielnił, jest zaborczym pieszczochem i do usłuchanych zwierząt nie należy.

Miałam w swoim życiu różne zwierzęta, ale najwięcej radości dawało mi właśnie obcowanie z kotami.

7.03.2014

Maska do włosów Balea Seidenglanz

Maska Balea Seidenglanz kupiona w Niemczech w końcu doczekała się debiutu na moich włosach.
Niewątpliwie to kolejna marka która udowodniła mi, że najlepsze kosmetyki do włosów nie muszą być drogie. Produkt kupiłam z ciekawości za grosze w drogerii DM podczas wizyty w Dreźnie i dziś żałuję, że ograniczyłam się tylko do jednego opakowania. Wprawdzie kosmetyki marki Balea można zamówić na allegro, ale - porównując z cenami w Niemczech - zakup przez Internet jest średnio opłacalny. Jeśli jeszcze kiedyś wybiorę się do naszych zachodnich sąsiadów, na pewno kupię więcej opakowań.





Jak zapewnia producent, kosmetyk nie zawiera silikonów.
Dodatkowo ma bardzo ładny zapach, bez problemu spłukuje się z włosów i ich nie obciąża, nadając jednocześnie naturalny, delikatny blask. Włosy wyglądają na błyszczące z natury, a nie na błyszczące jak po serum i nabłyszczaczu. Poza tym włosy są miękkie w dotyku i przyjemnie pachną. Gdybym mieszkała w Niemczech, używałabym już tylko tej marki. Miałam zastosować ją tylko raz dla testu i odłożyć na później, bo usiłuję zmęczyć odżywkę Welli którą dostałam do przetestowania. Jednak gdy widzę dwa produkty obok siebie, bez zastanowienia sięgam po Baleę.
Jedynym minusem jest dla mnie konsystencja - zbyt rzadka, charakterystyczna bardziej dla odżywki lub szamponu. Chociaż podobną konsystencję miała maska kokosowo - mleczna, którą kupiłam kilka lat temu we Włoszech i również dawała zadowalający efekt.



Maska Balea Seidenglanz zdecydowanie trafia do czołówki moich ulubionych kosmetyków do pielęgnacji włosów, a ja zaczynam marzyć, by w Polsce było tyle dobrych i niedrogich kosmetyków pielęgnacyjnych co w Niemczech. 






4.03.2014

Pierwsza przerwa i sportowe refleksje

Podjęte przeze mnie sportowe wyzwanie zakłada 3 dni ćwiczeń, 1 dzień przerwy, kolejne 3 dni ćwiczeń itp.
Robienie 20 brzuszków dziennie zamieniłam na... brzuszkowe wyzwanie. Podobnie jak z przysiadami - każdego dnia coraz więcej, a przerwy w obu wyzwaniach nawet pokryły się ze sobą.

Tak jak wspominałam wcześniej - do rozpiski wyzwania dodaję jeszcze treningi znalezione w Internecie.
Dziś mam pierwszą przerwę od ćwiczeń i zauważyłam, że zakwasy mam przede wszystkim w udach a dzisiejsze wolne od treningu jest potrzebne moim kolanom.



Do tej pory mój trening wyglądał następująco:
1 marca: 50 przysiadów, 2 x 10 wykroków, 25 przysiadów plie, 20 brzuszków, trening Mel B pośladki, deska, 10 damskich pompek
2 marca: 55 przysiadów, 2 x 10 wykroków, 25 przysiadów plie, 25 brzuszków, trening Kim Kardashian Butt, deska, 10 damskich pompek
3 marca: 60 przysiadów, 2 x 10 wykroków, 25 przysiadów plie, 30 brzuszków, trening Big Butt, deska, 10 damskich pompek
Odnośniki do filmów z treningami znajdują się w tym poście .

Wczorajszy trening Big Butt dał się trochę we znaki moim kolanom, ponieważ jest w nim trochę wykroków i przysiadów (które i tak robię, zgodnie z rozpiską, jednak treningi wykonuję o innej porze niż 30-dniowe wyzwanie). Dziś regeneracja sił. A ostatni dzień przysiadów trochę mnie przeraża, a jednocześnie nie mogę się go doczekać. Na wielu blogach czytałam, że same przysiady naprawdę przynoszą efekty, więc mam nadzieję, że w moim przypadku efekty będą widoczne a kolana nie zemszczą się za to wszystko.




Sportowe refleksje
Od jakiegoś czasu zastanawia mnie jak to jest - w szkole często unikaliśmy zajęć wychowania fizycznego, zajęcia sportowe na studiach też nie zawsze nas cieszyły. A gdy mija ten czas, gdy sport mamy za darmo podczas lat poświęconych edukacji, to wtedy zaczynamy się nim interesować. WF w szkole zniechęcał nas gdy mieliśmy po kilkanaście lat. Jakiś czas później, już na studiach albo dopiero po ich ukończeniu wielu z nas zaczęło zdawać sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywa sport w naszym życiu. Zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje i doszłam do smutnego wniosku, że Internet potrafi bardziej zmotywować niż nauczyciel wychowania fizycznego.
WF w szkole często jest monotonny i - chyba ze względu na wygodnictwo prowadzących - skupiony przede wszystkim na grach zespołowych. Od podstawówki, przez gimnazjum po liceum pamiętam tylko grę w siatkówkę i dwa razy w ciągu roku rzuty do kosza. Zajęcia typowo gimnastyczne pamiętam bardzo dobrze, ze szczegółami, bo było ich tak niewiele. I może wstyd się do tego przyznać, ale rozpoczęcie wyzwania z przysiadami uświadomiło mi, że w szkole wykonywałam to ćwiczenie źle. Wszędzie - w podstawówce, gimnazjum liceum i na studiach. W ciągu tych lat miałam - o ile dobrze liczę - 9 wuefistów (wliczam w to panią wychowawczynię z klas I-III, która prowadziła z nami zajęcia nie mając na ten temat żadnej wiedzy, oraz instruktorkę gimnastyki korekcyjnej, na którą uczęszczałam przez pół roku w szkole podstawowej). I żaden z nauczycieli nigdy nie zwrócił mi uwagi na to, że tak proste ćwiczenie jakim jest przysiad wykonuję źle. Zresztą jak większość osób z którymi chodziłam do szkoły. Być może sami dobrze nie wiedzieli jak poprawnie wykonać przysiad, a braki wiedzy tuszowali rzuceniem nam piłki do siatkówki i poleceniem gry. 
Ja do lat szkolnych już nie wrócę, jednak chciałabym by w polskich szkołach nastąpiła sportowa ewolucja. Jeśli kiedyś będę mieć dzieci, to chciałabym by sport w ich życiu odgrywał taką rolę jak teraz odgrywa w moim. Jednak wolałabym, by motywację poczuły już w szkole podstawowej, by trafiły na nauczycieli z pasją i dobrze przygotowanych, potrafiących zwrócić uwagę na to jak poprawnie wykonywać ćwiczenia. Bo - z przykrością stwierdzam - ja przez całą swoją edukację trafiałam na wuefistów nie dorastających do pięt amatorom publikującym posty i filmy namawiające do sportowego trybu życia. 

Sportowe wyzwanie marca - dalej męczymy pośladki ;)

Styczeń i luty upłynęły pod znakiem BPU, dodatkowo zakupiłam sobie piłkę do ćwiczeń która po prostu mnie uzależnia. Ciągle wyszukuję na YT filmików instruktażowych na temat treningów z piłką.
Marcowym planem jest kontynuacja BPU, jednak skupienie się na pośladkach będzie jeszcze większe niż do tej pory.
W internecie krążą różne obrazki z wyzwaniami. Chodzi głównie o wykonywanie określonej liczby przysiadów każdego dnia.
W sobotę, 1 marca, rozpoczęłam wyzwanie, jednak w trochę bardziej zaawansowanej wersji wzbogaconej o wykroki oraz sqauats 2, czyli przysiady na szeroko rozstawionych nogach (znane też jako przysiady sumo lub przysiady plie).
A żeby nie było zbyt prosto, do powyższej rozpiski dodałam dostępne programy treningowe przeznaczone dla osób pracujących nad pośladkami. Nagrania znalazłam w tym artykule.
 Dla siebie wybrałam dobrze znany mi trening z Mel B., a oprócz tego program Kim Kardashian Butt Workout, domowy trening Big Butt oraz Victoria's Secret Angel Booty. Na każdy dzień realizacji wyzwania z rozpiski dobieram dodatkowo jeden z wymienionych treningów.
Poza tym każdego dnia ćwiczeń minuta deski, 20 prostych brzuszków, 10 pompek. I oczywiście co jakiś czas trochę ćwiczeń na piłce. W tym miesiącu wracam na basen (chcę chodzić dwa razy w tygodniu na godzinę) i chciałabym zacząć już biegać (pół godziny raz w tygodniu wystarczy), więc szykuje się sportowe uderzenie.

Gdy spojrzymy na rozpiskę przysiadów i wykroków oraz długość nagrań z programami treningowymi, to uświadomimy sobie, że takie pośladkowe wyzwanie wcale nie wymaga zbyt wiele czasu. Właściwie to możemy poświęcić na trening trochę tego czasu, który spędzamy na portalach społecznościowych czy przeglądaniu serwisów plotkarskich. Możliwe, że oczy też nam za to podziękują, bo wdzięczność tyłka na koniec miesiąca mamy pewny. 







1.03.2014

łapanki myśli [marzec 2014]

 Trochę zakatarzona, już po treningu BPU, z maseczką na twarzy i pączkiem na talerzu tworzę kolejny post z cyklu "łapanki myśli".

CZUJĘ wiosnę w powietrzu
CIESZĘ SIĘ bo TVN oddaje mi "Lekarzy" ;)
DOCENIAM otaczające mnie osoby (i w świecie realnym, i w wirtualnym - ukłon w stronę odwiedzających tego bloga)
CHCIAŁABYM być bardziej konsekwentna w niektórych sprawach
MYŚLĘ więc jestem :D
SŁUCHAM radia VOX FM jak sprzątam ;)
OGLĄDAM kanał lisiepieklo na YT, tak dla odmóżdżenia. Poza tym staram się być na bieżąco z kinem
CZYTAM trochę więcej niż w poprzednich miesiącach
SZUKAM jak najwięcej pozytywów w każdej chwili i coraz lepiej mi to wychodzi
NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ prawdziwej wiosny