29.12.2013

P H O T O W E E K # 5

...a raczej coś zamiast niego ;) odrobina zdjęć moich świątecznych dekoracji:




 Zeszłoroczny prezent - piękna, ręcznie malowana bombka + odrobina mojej inwencji twórczej ;)
 Stroiki mojej roboty ;)

28.12.2013

Kosmetyczne podsumowanie roku - ulubieńcy 2013

Z racji tego, że mój blog jest dość młody, nie pojawiło się nim zbyt wiele recenzji kosmetycznych ani nawet postów z cyklu "ulubieńcy miesiąca". Ale po Nowym Roku na pewno się to zmieni. Dziś pora na szybkie zrecenzowanie - moim zdaniem - najlepszych kosmetyków używanych przeze mnie w 2013 roku.





Szampon rozjaśniający John Frieda Sheer Blonde - jeden z najlepszych szamponów jaki stosowałam. Z serią tą zaprzyjaźniłam się w 2012 r. zachęcona promocyjną ceną w Rossmannie. Moje blond włosy zawdzięczam wizytom u fryzjera, jednak szampon ten wydobywa z nich jeszcze więcej koloru, co kilka myć wyglądam jakbym coś z nimi robiła. Czasem z tej serii kupuję również odżywkę rozjaśniającą, jednak - moim zdaniem - szampon jest od niej o wiele lepszy jeśli chodzi o efekty pożądane przez posiadaczki blondu. Szampon kupuję tylko gdy jest w promocji w Rossmannie.


Oliwka Bambino  - niezastąpiona w mojej łazience od wielu lat. Zarówno do nawilżania skóry, jak i jako składnik domowych kosmetyków (dodaję ją do fusów z kawy i mam tani, domowy peeling). Nie kosztuje wiele, a jest niezwykle uniwersalna i dobrze natłuszcza skórę. Latem sprawdza się jako przyspieszać opalania.


Oliwka w żelu Johnson's Baby - stosuję zamiennie z Bambino. Najczęściej zabieram ją ze sobą do sauny, gdy przed wejściem chcę natłuścić skórę a nie chce mi się paplać w oliwce którą trzeba lać z buteleczki. Wygodna w użyciu i dobrze się wchłania.


Regenerująca maska Joanna Naturia Len i rumianek - odkryta dwa lata temu. Co jakiś czas ją kupuję i jestem z niej bardzo zadowolona. Chyba jedna z najlepszych drogeryjnych masek. Ma bardzo fajną konsystencję, zapach, jest tania, wydajna i - co najważniejsze - świetnie nawilża i regeneruje. Włosy po niej są odżywione, miękkie i mają przyjemny zapach.



Kremy do rąk z serii Avon Care - jest ich wiele, ja najbardziej lubię intensywnie nawilżający z gliceryną , intensywnie nawilżający oraz - stosowany przeze mnie od niedawna - ochronny z silikonem (z tym, że posiadam go w różowym, świątecznym opakowaniu). Najczęściej mam to szczęście, że zakupuję je w promocji za ok. 5 zł. Kremy z tej serii są niezwykle przyjemne w użyciu, nie pozostawiają tłustej powłoki na dłoniach, bardzo dobrze się sprawdzają w przypadku nawilżenia i ochrony. Zdecydowanie moi ulubieńcy w pielęgnacji rąk jeśli chodzi o kosmetyki dostępne w Polsce. Więcej o mojej pielęgnacji dłoni z marką Avon można przeczytać tutaj .


Odżywka do włosów suchych i zniszczonych Garnier z olejkiem z awokado i masłem karité - pozytywne zaskoczenie kosmetyczne, szczególnie, że moje włosy do tej pory nie lubiły Garniera. Ani Fructis, ani Ultra Doux. A tu takie zaskoczenie. Więcej o moich wrażeniach po jej zastosowaniu tutaj .


Tusz do rzęs Maybelline Colossal Volum' Express - po prostu mój ulubiony, choć niedawno w mojej kosmetyczce pojawili się poważni konkurenci dla tej maskary. Nie skleja rzęs, bardzo fajnie je wydłuża, dodaje objętości a także w 100% czarny kolor. Inne tusze z serii Colossal również zrobiły na mnie pozytywne wrażenie.


Tusze do rzęs Wibo - zakupione z ciekawości podczas obniżki cen w Rossmannie . Sprezentowany mojej mamie Lift Lash XXL wytestowałam kilka razy na swoich rzęsach i efekt był zadowalający. Jednak mój ulubieniec z Wibo to Extreme Lashes Volume Mascara w połączeniu z Dolls Lash Ultra Volume Mascara . Stosowane pojedynczo są bardzo fajnymi tuszami do pracy, jednak fantastyczny efekt osiągniemy tuszując rzęsy najpierw jedną, następnie drugą maskarą. Właśnie połączenie tych dwóch tuszy Wibo to wspomniana wcześniej konkurencja dla Maybelline Collosal.


I to by było na tyle, jeśli chodzi o produkty które w 2013 r. najlepiej się u mnie sprawdziły. ;)
A w 2014 r. na pewno będzie się u mnie pojawiać więcej recenzji ;)





27.12.2013

odżywka do włosów zniszczonych Garnier awokado i masło karité - pozytywne zaskoczenie kosmetyczne

Muszę zacząć od tego, że przez bardzo długi czas towarzyszyła mi nienawiść do kosmetyków pielęgnacyjnych do włosów z Garniera. Większość szamponów Garnier Fructis najzwyczajniej w świecie mnie rozczarowała, szczególnie Goodbye Damage , który zamiast regenerować moje włosy dążył chyba do zrobienia mi siana na głowie. Nie rozumiem skąd na wizażu wzięły się jakieś pozytywne opinie na temat tego produktu. Natomiast szampon Garnier Ultra Doux do włosów farbowanych podobno zawiera w swoim składzie żurawinę i olejek arganowy. Według mnie to nawet nie leżało koło olejku arganowego. Miałam też inne kosmetyki do włosów tej marki, kupione zazwyczaj przypadkiem. Ale po przygodzie ze wspomnianym szamponem Goodbye Damage zdecydowałam, że żegnam się z Garnierem na zawsze.

Jakiś czas temu sporo naczytałam się o rewelacyjnym działaniu odżywek z dodatkiem awokado i postanowiłam zamówić maskę nawilżającą Avon awokado i orzechy makadamia, jednak będąc w Rossmannie zdecydowałam się na znienawidzonego wcześniej Garniera, bo akurat był w promocji. Stwierdziłam, że jeśli odżywka do włosów suchych i zniszczonych nie sprawdzi się, to nie będzie mi żal bo wydałam na nią śmieszne pieniądze i najwyżej zużyję ją jako dodatek/ zagęstnik do domowych masek.




Jednak już po drugim zastosowaniu zostałam pozytywnie zaskoczona i nie mogę uwierzyć, że ten super produkt to Garnier. Od pięciu lat rozjaśniam włosy u fryzjera, kiedyś robiłam to co dwa miesiące, od dwóch lat chodzę na kolor co trzy, nawet cztery miesiące - nie wiem jak to robi moja fryzjerka, ale moje odrosty zlewają się z blond pasmami i nie wygląda to tragicznie. Jednak - z racji rozjaśniania - moje włosy wymagają dokładniejszej pielęgnacji i lepszego nawilżenia. I muszę przyznać, że odżywka Ultra Doux z awokado i masłem karité spisuje się całkiem rewelacyjnie.

Ma bardzo przyjemną konsystencję i zapach, a podczas spłukiwania czuć na włosach coś śliskiego. Nie obciąża włosów, nadaje im przyjemną miękkość oraz - co najważniejsze - bardzo dobrze nawilża. Wprawdzie nie naprawiła moich zniszczonych końcówek (bo te mogą zostać uleczone tylko nożyczkami fryzjerskimi), ale ogólnie włosy wyglądają po niej o wiele zdrowiej. Plusem jest również jej dostępność - w końcu Garnier Ultra Doux można dostać praktycznie wszędzie tam, gdzie w asortymencie znajdują się jakieś kosmetyki.
A gdy już skończę ją stosować i przetestuję zdobyte niedawno nowości kosmetyczne do włosów na pewno zakupię wspomnianą wcześniej maskę z Avonu, by porównać ją do Garniera.  

22.12.2013

P H O T O W E E K # 4

W zeszły weekend na moim blogu nie pojawił się post z serii P H O T O W E E K , ale za to pojawiło się dużo zdjęć z wyjazdu do Drezna . Dziś powracam do kontynuowania tradycji, o ile przy czwartym poście z tej serii można mówić o jakiejś tradycji.  

Oto tydzień w wielkim skrócie:



Chociaż nie pracuję w szkole - i tak zgodnie z wyuczonym zawodem zdarza mi się nauczać :) Popołudnia spędzone w bibliotece i przygotowywanie materiałów do zajęć z maturzystami to czysta przyjemność. I prawie powrót do licealnych czasów ;)







 Kolejny (już nie liczę nawet który) wieczorny spacer po naszym odnowionym rynku.
Część kartek świątecznych tuż przed wysłaniem. Bo uwielbiam składać życzenia w sposób tradycyjny. ;)















 Śnieg na rynku. Podejrzewam, że kiedyś nadejdzie ostateczny dzień i znudzi mi się robienie całej serii zdjęć w tym miejscu i wrzucanie ich na bloga.
 Byle do świąt! Książki już od dawna czekają, aż zacznę je czytać.







18.12.2013

nowości w kosmetyczce - coś dla włosów

Po ostatnich zakupach w Rossmannie obiecałam sobie, że nie będę zapatrywać się w nowe kosmetyki dopóki nie wykończę tych które mam w domu. O ile w przypadku kolorówki jestem konsekwentna, o tyle w przypadku kosmetyków pielęgnacyjnych do włosów trochę opakowań mi przybyło. Jakiś czas temu powróciłam do stosowania mojego ulubionego rozjaśniającego szamponu John Frieda oraz dałam kolejną szansę Garnierowi kupując odżywkę z awokado . Jednak w ciągu kilku ostatnich dni moja kosmetyczka wzbogaciła się o kolejne specyfiki do włosów.

W piątek ogromną niespodziankę sprawiła mi paczka, którą otrzymałam dzięki konkursowi wizażu i Welli. Zgłosiłam się do testowania kosmetyków pielęgnacyjnych do włosów i - ku mojemu miłemu zaskoczeniu - znalazłam się wśród 120 dziewczyn, które otrzymały produkty z wybranej przez siebie linii. Zgłaszając się do konkursu zdecydowałam się na Wella Pro Series Color. Otrzymałam do przetestowania szampon, odżywkę, balsam do włosów, piankę i lakier.
Niech no tylko wykończę John Friedę i Garniera! Wtedy od razu zabieram się za Wellę. Opinie ma nawet dobre ;)

szampon - opinie
odżywka - opinie
reszta kosmetyków z serii na pewno zostanie przeze mnie zrecenzowana tu i na wizażu ;)


Kolekcja kosmetyków nie zakończyła się na wspomnianej paczce. Podczas mojej sobotniej wyprawy do Drezna nie pozostałam obojętna na kosmetyki. Wprawdzie w drezdeńskiej Altmarkt Galerie mogłabym wykupić pół Rossmanna i DM a także zahaczyć po coś pachnącego do Douglassa, jednak w przypadku kosmetyków do włosów wykazałam się opanowaniem i ograniczeniem. Zakupiłam tylko maskę marki Balea oraz regenerującą kurację John Frieda w saszetkach - seria Full Repair jest znana w Polsce, ale wspomnianych saszetek jeszcze w naszych drogeriach nie widziałam.
Przeliczając na nasze, Balea kosztowała mnie o wiele mniej niż gdybym chciała zakupić ją sobie przez internet. John Frieda również okazało się dobrym wyborem cenowym, ponieważ w polskich drogeriach błyskawiczne kuracje z niższej półki są trochę droższe. Za jedną saszetkę John Frieda zapłaciłam ok 0,6 euro, czyli tragedii nie ma.

I na tym kończę dzisiejsze przechwalanie się nowościami ;)


16.12.2013

Drezno - w poszukiwaniu magii świąt

Dobra organizacja czasu, odległość ok. 420 km oraz jakieś 25 euro do dyspozycji - oto składniki udanej soboty. Soboty, podczas której zakochałam się w kolejnym mieście i po której obaliłam negatywne stereotypy dotyczące Niemców.

Po prawie 7 godzinach nocnej podróży dotarłam na miejsce. Przywitała mnie całkiem ładna pogoda - bezwietrznie, temperatura ok. 6 stopni na plusie. Punktem startowym mojej wizyty w Dreźnie były Tarasy Brühla, nazywane "Balkonem Europy", czyli przepiękny deptak ciągnący się wzdłuż wód rzeki Łaby. 

Już po pierwszym rzucie oka na to miasto zrozumiałam, dlaczego jest ono nazywane Florencją Północy. I wiedziałam, że spędzę tu wspaniale czas i zapragnę jeszcze powrócić - Tarasy Brühla prezentowały się o tej porze roku przepięknie, sądzę jednak że w lecie jest tu o wiele bardziej magicznie. 







Podczas wizyty w Dreźnie ograniczyłam się do Altstadt, czyli Starego Miasta. Zabytkami zachwycałam się tylko z zewnątrz, ponieważ miłośniczką sztuki, malarstwa i innych pamiątek przetrzymywanych wewnątrz gmachów nie jestem. Z tej racji nie poświęcę muzeom miejsca na swoim blogu, a osoby zainteresowane odsyłam tutaj. Oczywiście nie mogłam odpuścić wizyty w Altmarkt Galerie, gdzie zaopatrzyłam się w zapasy kosmetyczne. 





Po zrobieniu zakupów i zwiedzeniu miasta nadeszła pora na odwiedzenie Jarmarków Bożonarodzeniowych. Łącznie w Dreźnie jest ich ok. 10, z czego zdecydowana większość zlokalizowana jest w centrum. Najpopularniejszym i najstarszym drezdeńskim jarmarkiem bożonarodzeniowym jest Striezelmarkt znajdujący się tuż przy Altmarkt Galerie. Inne popularne jarmarki w sercu miasta to Weihnachtsmarkt an der Prager Strasse, Weihnachtsmarkt an der Frauenkirche, Mittelalter - Weihnacht im Stallhof oraz romantischer
Weihnachtsmarkt tuż przy zamku. Jarmarki są czynne już od godziny 10.00, jednak prawdziwe oblężenie zaczyna się od godz. 15.00. Ja najwięcej czasu spędziłam na Striezelmarkt, gdzie poczułam magię świąt oraz na chwilę powróciłam do dzieciństwa. A wszystko za sprawą scenerii, pachnących wypieków, świątecznej piekarni oraz baśniowego domku. Pojawił się również element dorosłości w postaci grzanego wina. 








Więcej o drezdeńskich jarmarkach świątecznych:
an der Prager Strasse
Striezelmarkt
an der Frauenkirche
Stallhof
romantischer Weihnachtsmarkt am Schloss



O cenach w Dreźnie ciężko jednoznacznie się wypowiedzieć. Kawę można kupić za 3 euro, grzane wino na jarmarku waha się w przedziale 1,5 - 3 euro. Zjeść coś na mieście można zarówno za 2,5 euro, jak i za 12 euro. Słodycze na jarmarku można zakupić za 2 - 15 euro. Niezwykle opłacalne okazują się zakupy w Rossmannie i DM. W przypadku pierwszej drogerii zakupiłam sobie olejki eteryczne w świątecznych zapachach oraz lawandowe. Podczas gdy w Polsce płacę za nie ok. 11 - 15 zł, w niemieckim Rossmannie dostałam je za 0,69 - 1,20 euro. Kolejnym rajem okazała się drogeria DM, gdzie zakupiłam maskę do włosów marki Balea (ok. 1 euro, z tego co wiem zamawiając ją przez internet płaci się więcej) oraz te kosmetyki marki John Frieda których w Polsce jeszcze nie ma. 
Wśród moich zakupów nie zabrakło oczywiście pocztówek które kolekcjonuję, kalendarzy ze zdjęciami miasta (prezenty dla przyjaciółek) oraz słodyczy z jarmarku. 

Z jarmarku przywiozłam również pamiątkę w postaci kubeczka z którego popijałam grzane winko. Za kubek płaciło się 2,5 euro kaucji, którą później można było odzyskać gdy zwróciło się naczynie. Ja zaliczyłam się do tych, którzy wzięli kubek ze sobą do domu. ;)





To, co mile mnie zaskoczyło to nie tylko przepiękna sceneria i magiczna atmosfera na jarmarkach. Największym szokiem było dla mnie to, że... Niemcy są tacy sympatyczni. Po prostu nie mogę uwierzyć, że ten naród rozpętał wojnę a przodkowie spotykanych na ulicy ludzi mieli coś wspólnego z Hitlerem. 

Po cudownie spędzonym dniu opuszczałam Drezno z uśmiechem zadowolenia po udanej wycieczce oraz z lekkim smutkiem - że to już koniec. Ale mam nadzieję, że jeszcze wrócę do tego miasta, jednak - dla odmiany - w jakiejś letniej porze. A w przyszłym roku chciałabym odwiedzić nie jedno a dwa miasta w okresie przedświątecznym. 

11.12.2013

dobre, bo włoskie - Vasto

Przebywając w Termoli, które opisałam w tym poście miałam dobrą bazę wypadową do innych włoskich miejsc. Pewnej nocy wybraliśmy się do położonego w sąsiadującej Abruzji Vasto. Miasteczko to dzieli od Termoli jakieś 30 km. Jest ono położone na górze, zatem rozciąga się z niego przepiękny widok na morze.

Vasto poznałam nocą i bardzo ubolewam, że nie mogłam tam spędzić również dnia. To, jak miasto prezentuje się zanim zajdzie słońce zobaczyłam dopiero na zdjęciach dostępnych w internecie. Będąc tam miałam zatem okazję poznać jedynie nocne życie Włochów w mieście innym niż Termoli. I - co ważne - jadłam tam najlepsze lody na świecie. Nawet te w Nowym Targu (które uwielbiałam) myją się do lodów które kupiłam w lodziarni w Vasto. Ciekawostką jest również to, że wielu ludzi spędzających czas w miejskich knajpkach piło tylko polską wódkę Wyborową.


Swój spacer ulicami Vasto rozpoczęliśmy od placu głównego - Piazza Rossetti, gdzie mieszkańcy i turyści spędzają czas przy kawie, drinku czy na jakimś spotkaniu zorganizowanym na świeżym powietrzu. W pobliżu znajduje się zamek Castello Calderosco oraz kilka zabytkowych kamieniczek. Warto również poświęcić uwagę miejscowej katedrze oraz sąsiadującemu z nią renesansowemu Palazzo d'Avalos gdzie mieszkała niegdyś Vittoria Colonna - poetka i przyjaciółka Michała Anioła.






Architektura starówki pod osłoną nocy wyglądała naprawdę przepięknie. Nasze zwiedzanie objęło całe stare miasto, przepiękny park i oczywiście podziwianie morza z położonego na skraju skarpy Piazza del Popolo. Włoskie miasteczka prezentują się nocą naprawdę przepięknie, nocne życie we Włoszech jest niesamowite i nieporównywalne do niczego innego, ale czuję ogromny niedosyt po wizycie w Vasto - bardzo, ale to bardzo chciałam zobaczyć to miasto również w ciągu dnia. Spędzić trochę czasu na plaży, może nawet poszaleć w Aqualand Del Vasto.

Miasto - czy to widziane nocą, czy na zdjęciach dostarczonych przez wujka google - zrobiło na mnie ogromne wrażenie ze względu na swoje położenie.


A linia brzegowa - jeśli wierzyć wujkowi google - w pełnym słońcu jest przepiękna!



8.12.2013

P H O T O W E E K # 3


Chaos na stanowisku pracy - wersja light. Grudzień będzie miesiącem pracy bardziej intensywnej niż zwykle, próbą udowodnienia sobie, że niemożliwe może (a raczej musi) stać się możliwe.












 



Popołudniowy spacer odnowionym rynkiem.

Rynek bardziej z bliska i kawałek biblioteki. Może na zdjęciu tego dobrze nie widać, ale powoli wkrada się w to miejsce świąteczna atmosfera. Jako ciekawostkę dodam, że zimą będzie tu "zabawnie" - kostki z której wykonana jest płyta rynku nie wolno sypać solą ponieważ może ona ją zniszczyć. Wszystkim jaworznianom przemierzającym to miejsce każdego dnia życzę udanych ślizgów ;)











Zdobycze z biblioteki.

Choinki w pracy ubraliśmy wprawdzie już w połowie listopada, uwieczniłam w tym tygodniu w związku z Mikołajkami i nadchodzącymi świętami.

6.12.2013

Literatura w moim życiu

Jak na absolwentkę filologii polskiej przystało, trochę miejsca na swoim blogu muszę poświęcić literaturze - jej roli w moim życiu i ulubionym tytułom. Drugi kierunek studiów (administracja) nie był aż tak bliski mojemu sercu jak polonistyka, więc dział poświęcony interpretacjom kodeksów na pewno się u mnie nie pojawi.

Dlaczego filologia polska?
Szczerze mówiąc, najbardziej znienawidzonym przeze mnie przedmiotem w gimnazjum był właśnie język polski. Na złość nauczycielowi brałam udział w różnych olimpiadach z tego przedmiotu (i zdarzało się, że jako jedyna, w przeciwieństwie do szóstkowiczów z polskiego, przechodziłam do kolejnego etapu) ale mimo osiągnięć nie zdecydowałam się na klasę humanistyczną z jednego powodu - przez język polski którego nie znosiłam. Polubiłam go dopiero w liceum, dzięki mojej wychowawczyni - polonistce. Zafascynował mnie sposób w jaki prowadziła lekcje i opowiadała o literaturze. W lekturach szkolnych przestałam widzieć przymus, lecz literaturę równie ciekawą jak książki spoza kanonu, po które sięgałam dla własnej przyjemności. Pamiętam tę lekcję jakby to było wczoraj - w drugiej klasie liceum, na jednej z lekcji polskiego, z wielkim hukiem i skandalem zostałam przesadzona do pierwszej ławki. Bo tego było już za wiele - mojego odwracania się do ławki za mną w celu pogaduszek, pisania liścików do kilku innych osób, rozkładania na lekcjach polskiego książek do historii. Będąc już pod obstrzałem o wiele sumienniej przygotowywałam się do lekcji, bo w przypadku jakiegoś pytania do klasy bądź potrzeby zajrzenia przez nauczycielkę do naszych notatek to właśnie ja byłam akurat pod ręką. I nagle, pewnego dnia stwierdziłam, że nie będę zdawać na maturze historii ani WOS-u i że nie będę startować na studia prawnicze. Zdecydowałam się na zdawanie geografii (ze względu na fascynację działem geografii społeczno - ekonomicznej, głównie turystyką i przemysłem) i złożyłam papiery tylko na jeden kierunek: filologię polską. Nie muszę chyba pisać, jakie było zdziwienie mojego polonisty z gimnazjum, gdy będąc już studentką spotkałam go na mieście i powiedziałam mu czym się zajmuję. Cóż... los bywa przewrotny - nawet w znienawidzonym przedmiocie można nagle odkryć coś fascynującego i poświęcić mu swoją dalszą edukację. Pewna swoich uczuć co do literatury nie wyobrażałam sobie studiowania czegoś innego. Oczywiście niejednokrotnie dopadała mnie chęć, by również zrealizować marzenia o studiach prawniczych. Jednak nie chciałam poświęcać kolejnych całych 5 lat (+ aplikacji) na drugi kierunek, dlatego zdecydowałam się na administrację.

Czym jest dla mnie literatura?
Nieodłączną częścią mojego życia :) Czytać uwielbiałam zawsze, jako uczennica szkoły podstawowej i gimnazjum czytałam głównie kryminały dla nastolatków. Później zaczęły się poważniejsze tematy. Wyjeżdżając na wakacje czy na weekend zawsze zabieram ze sobą jakąś książkę - nawet wtedy, gdy i tak z góry wiem, że nie będę miała czasu czytać. Książki bardzo mnie wciągają, jestem typem przeżywającym losy bohaterów, często wyłączam się od swoich problemów na rzecz fabuły powieści. Sądzę, że każdy, niezależnie od wieku, upodobań i temperamentu znajdzie odpowiednią dla siebie literaturę - księgarnie i biblioteki dają ogromny wybór jeśli chodzi o tematykę.

Co najchętniej czytam?
Moim ulubionym pisarzem jest Carlos Ruiz Zafon. Zaczęło się od Cienia wiatru - powieści, którą otrzymałam jako nagrodę wyróżnienie w konkursie na najlepsze opowiadanie. Przeczytałam książkę i zafascynowałam się jeszcze bardziej literaturą a także niesamowitym opisem Barcelony. Z niecierpliwością czekałam na kolejne powieści tego autora, a jego twórczości poświęciłam część mojej pracy magisterskiej. Drugie miejsce wśród moich ulubionych pisarzy zajmuje Juan Gomez Jurado za - moim zdaniem - rewelacyjną książkę Szpieg Boga. Ostrzegam - dla ludzi o mocniejszych nerwach. Jeśli chodzi o polską literaturę to do moich ulubieńców zalicza się Bolesław Prus (tak, głównie za Lalkę - ta książka zainspirowała moją mamę podczas wyboru imienia dla mnie ;) ) i Marek Hłasko. Nie gardzę też książkami Wojciecha Cejrowskiego i Beaty Pawlikowskiej.

5.12.2013

zimowa szafa

Wspominałam już, że jestem typem zmarzlucha, który już nie może doczekać się wiosny. Kto o tym jeszcze nie wiedział lub zapomniał, tego odsyłam do tego postu. Plan uprzyjemniania sobie chwil by przetrwać zimę jak najmniej inwazyjnie cały czas jest przeze mnie realizowany, jednak te chłody ewidentnie przeszkadzają mi w kwestii ubioru. Jestem typem lepiej odnajdującym się w cieplejszym okresie, wtedy budzi się moja kreatywność a w szafie lądują sukienki, spódnice i krótkie spodenki a w chłodniejsze [czyt.: wolne od upałów] dni ustępują miejsca legginsom i luźniejszym bluzkom. Natomiast gdy minie połowa listopada całkowicie ulatuje ze mnie chęć tworzenia różnych zestawów i najchętniej zaszywam się w ciepłym swetrze który zestawiam z dżinsam. W samej koszuli jest mi zimno, w marynarce jest mi zimno, w materiałowych spodniach jest mi zimno, w spódnicach i sukienkach (tak, nawet tych jesienno - zimowych) często marznę. Zresztą co ja wygaduję... jaki ciepły sweter i dżinsy jako strój codzienny... przecież ja najchętniej nie zdejmowałabym z siebie kurtki, bo u nas w pracy tak grzeją, jakby nie grzali. Kreatywność po prostu ustępuje miejsca pragnieniu jak największego ciepła.

W tworzeniu kolekcji w stylu "modowe inspiracje" (czy to na moim laptopie, czy w sieci) niezwykle przydatne okazują się blogi modowe, szafa.pl, stylowi.pl czy zszywka.pl.


Poniżej zimowe szafowe must have, zdjęcia pobrane ze wspomnianych stron. 

1. Sweterki i narzutki 
Gdy oglądam te części garderoby w sklepach lub na blogach to nawet zaczynam lubić zimę. Biorąc pod uwagę to, jaki jest ich wybór i jak pięknie są wykonane, przetrwanie zimy staje się prostsze. No i można je połączyć zarówno z każdym typem dżinsów jak i z (cieplejszymi!) legginsami.




2. Futrzane kamizelki, rozpinane swetry i narzutki
Co tu dużo pisać - są ciepłe, przyjemne i w wielu przypadkach tak ładne, że z powodzeniem zastąpią marynarkę czy żakiet podczas chłodniejszego dnia. 
3. Zakolanówki i getry
Niezastąpione zimą do krótkich spodenek - dodatkowo grzeją oraz fajnie wyglądają.

4, Kominy i szale
Od jakiegoś czasu bardzo modne, a do tego wygodne i grzeją. Jestem nimi oczarowana i mogłabym mieć ich tyle, by każdego dnia zimy chodzić w innym. Szalików w swojej szafie posiadam wiele, komin aktualnie się robi. Będę mieć w kolorze musztardowym.





2.12.2013

łapanki myśli [grudzień 2013]

Oto druga część rozpoczętego przeze mnie miesiąc temu cyklu, podpatrzonego na innych blogach.

CZUJĘ: że grudzień będzie dobry ;)
CIESZĘ SIĘ: że w grudniu będę mieć więcej odpoczynku od mojej pracy oraz że ten rok powoli dobiega końca - nie był on dla mnie zbyt łaskawy
DOCENIAM: to co mam, ale chcę więcej ;)
CHCIAŁABYM: żeby moje marzenia się spełniły
MYŚLĘ: zdecydowanie zbyt wiele ;)
SŁUCHAM: świątecznych utworów (niezależnie od chęci - bo zaczynają być wszędzie) i piosenek z zumby (z własnej, nieprzymuszonej woli - bo poprawiają mi nastrój i budzą wiele wspomnień)
OGLĄDAM: filmy akcji i horrory
CZYTAM: wciąż mniej niż kiedyś
SZUKAM: najlepszych sposobów organizację czasu i pracy, by wcielić je w życie w 2014 r.
NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ: podróży jakie czekają mnie w tym miesiącu no i 2014 roku - ma być lepszy od 2013 i basta!


Myśli złapane w tym roku:
listopad






Plany na ten miesiąc

Jak wspomniałam powyżej, rok 2013 nie należał do najlepszych. Z niecierpliwością i wielką nadzieją oczekuję nowego, 2014 r. Postanowiłam sobie jednak, że z noworocznymi postanowieniami (a raczej, uściślając - nie tyle postanowieniami, co planami do realizacji) nie będę czekać i zacznę wcielać je w życie jeszcze w tym roku. Wykorzystam ten grudzień tak, by jednak po 2013 r. pozostała odrobina dobrego wrażenia.

W grudniu zamierzam bardziej o siebie zadbać, mniej przejmować się tym, co mówi się w pracy. Moje zdrowie jest dla mnie ważniejsze niż jakieś odgórne, dziwaczne zasady. To co się tam dzieje biorę bardzo do siebie co odbija się niekorzystnie na moim ogólnym samopoczuciu i wadze. W okolicy lutego - marca tego roku rozpoczęłam dietę tuczącą. Udało mi się osiągnąć efekty, które zauważyłam po swoich ubraniach - spodnie zamiast wisieć na tyłku ładnie na nim leżały, spódnica typu tulipan opinała to co powinna opinać a nie odstawała, bez większego skrępowania chodziłam w bluzkach odsłaniających ramiona (moje kości ramieniowe i obojczykowe to chyba mój największy kompleks, nie podoba mi się że są tak widoczne :P ). Rozpoczęłam pracę tam gdzie rozpoczęłam, wszystkie wypracowane kilogramy jakby ze mnie spłynęły.

A zatem: w dniu dzisiejszym zaczynam zdrową dietę i dorzucam sobie jakiś kaloryczny produkt do mojego jadłospisu. Poza tym zaczynam przywiązywać większą wagę do relaksu i spełniania swoich marzeń - po co czekać do 2014 r. skoro można zacząć już dziś? ;) Czym prędzej przestanę pozwalać na to, by zepsuty humor w pracy utrzymywał się cały dzień i odbierał chęci do działania, tym lepiej.

1.12.2013

P H O T O W E E K # 2

Odrobina zdjęć z minionego tygodnia



Mitenki i krem do rąk, czyli wyjściowy niezbędnik wersja podstawowa lub - jak kto woli - moi główni towarzysze podczas jesieni i zimy.














Bez kremu do rąk ani rusz, zawsze musi być w torebce.

Na tym zdjęciu uwagę należy zwrócić tylko i wyłącznie na niebo. Niestety aparat w telefonie nie oddał jego uroku. 

Czas pomyśleć o świątecznych prezentach. Zaczynam od tych dla siebie ;)

Chwila wieczornego relaksu.

Coś na odmóżdżenie.