26.11.2013

Czas na AVON - pielęgnacja dłoni

Bardzo często mam w pracy takie dni, że chciałabym prosto z firmy pojechać do SPA, o niczym nie myśleć
i poddać się całej serii zabiegów na twarz, ciało i włosy. Czasem przed takim relaksem chciałabym jeszcze odreagować stres boksując lub uprawiając jakiś inny sport. Dziś jednak mój relaks ograniczył się
do pielęgnacji dłoni z marką AVON na którą zostałam zaproszona.

Dobrze się złożyło, bo do codziennej pielęgnacji dłoni najczęściej wybieram kosmetyki Avonu. Obecnie używam kremu do rąk Avon Care Rich Moisture Hand Cream . Oprócz Avonu (który zawsze noszę
w torebce) mam jeszcze jakieś tańsze kremy które mój tata dostaje w pracy, a że sam ich nie stosuje to mi je oddaje. Zadowala mnie to, ponieważ ręce kremuję często, szczególnie w okresie jesienno - zimowym. Wyrobiłam sobie nawyk stosowania kremu do rąk po każdym ich umyciu, kilkakrotnie w ciągu dnia też odczuwam potrzebę dodatkowego ich nakremowania. A teraz, w okresie chłodów, gdy skóra naszych dłoni jest narażona na niekorzystne warunki pielęgnacja dłoni jest wyjątkowo ważna. Relaksująca kąpiel, masaż
z olejkami, masaż kamieniami, peeling, kremowanie i parafina w towarzystwie świec zapachowych i smaku kawy zafundowały mi dziś miłe popołudnie, szkoda tylko, że był to zabieg jedynie na dłonie a nie na całe ciało. 

Dzisiejsza pielęgnacja na którą zostałam zaproszona miała oczywiście również funkcję reklamową
- pokazanie, że przy użyciu ogólnodostępnych kosmetyków można w domowych warunkach urządzić sobie mały salon piękności dla dłoni. W moim przypadku były użyte kosmetyki z serii Avon Planet Spa oraz parafina na gorąco stosowana w salonach kosmetycznych. Czas spędziłam bardzo miło, przyjemne uczucie na dłoniach pozostało. Jedyne co mi przeszkadzało to zapach peelingu - masło shea, czyli zapach który jedne kobiety kochają, a inne nie znoszą. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Jakiejś wielkiej różnicy
w moich dłoniach po tej pielęgnacji nie widzę, ale to głównie dlatego że sama staram się kompleksowo dbać o swoje dłonie - nie ograniczam się tylko do kremu, co kilka dni wykonuję peeling dłoni i czasem traktuję
je tymi samymi maseczkami nawilżającymi które stosuję do twarzy. Taka dokładniejsza pielęgnacja wcale
nie zajmuje dużo czasu - peeling można wykonać na 5 minut przed ulubionym serialem a maseczkę nałożyć na czas trwania odcinka, więc chwila na zadbanie o ręce zawsze się znajdzie.

Wiele kobiet nie przywiązuje większej wagi do kompleksowej pielęgnacji dłoni, co moim zdaniem jest poważnym błędem. W końcu nie bez powodu mówi się, że dłonie są naszą wizytówką. Zauważyłam nawet, że podając drugiej osobie rękę na przywitanie zwracam uwagę na to jaka jest w dotyku dłoń mojego rozmówcy. Nie wiem czy to jeszcze normalne, czy to już jakieś zboczenie, ale właśnie w dużej mierze dłonie drugiej osoby decydują o tym jak sporą sympatią tego kogoś obdarzę. I nie chodzi o to by mieć ręce jak księżniczka i co chwilę latać do salonu kosmetycznego na zabiegi i dodatkowo co noc stosować upiększające specyfiki a w ciągu dnia smarować łapki magicznymi eliksirami unikając jednocześnie sprzątania, gotowania czy innych obowiązków, ważne by dłonie były po prostu zadbane. Bo nikt mi nie wmówi że się nie da bądź że ciężko znaleźć na to czas.

25.11.2013

P H O T O W E E K # 1

Pierwszy post cyklu, który podoba mi się na blogach innych. Kilka zdjęć z minionego tygodnia, uchwyconych telefonem. Zamiast intagramu, choć może za jakiś czas i tam zawitam.

 




 Standardowy zestaw na pierwszą przerwę w pracy. Nie wyobrażam sobie przetrwać tam bez kawy i czegoś słodkiego.















Ciekawe, czy osoba która przywiesiła to w naszym pokoju była świadoma tego, że trafiła w sedno atmosfery panującej w firmie?















Kawa w domu musi być bardziej dopracowana niż ta wypijana w firmie :)

















Bita śmietana + kakao... Nie gardzę :)


Pogoda nie zachęca do działania...
















Sobotnia przegryzka.















Rossmannowe zdobycze...














... i perfumy Avon Sensuelle, które dostałam od mamy w zamian za tusz, który jej sprezentowałam ;)


W sobotni wieczór, gdy pogoda nie rozpieszcza, idealny jest grzaniec.

23.11.2013

Rossmannowa obniżka cen - zakupy w ciemno

Jak wiele dziewczyn z niecierpliwością oczekiwałam obniżki cen na kosmetyki w Rossmannie. Przygotowałam sobie nawet listę swoich ulubionych kosmetyków, bo chociaż posiadanych opakowań jeszcze nie wykończyłam, to jednak chciałam skorzystać z okazji i zakupić sobie ich zapas w niższej cenie.
I tak wyruszyłam dziś do Rossmanna po tusze do rzęs Maybelline Colossal i Maybelline Cat Eyes, róż marki Rimmel i podwójne cienie do powiek Miss Sporty (używam odcieni brązu i szarości, chciałam się jeszcze zaopatrzyć w jakąś ciemną, wręcz zgnitą zieleń i coś podchodzącego pod złoto). Chciałam też wypróbować zachwalaną przez wiele dziewczyn maskarę Lovely Pump Up, jednak w moim rodzinnym mieście nie ma jej wśród produktów dostępnych w Rossmannie.


W moim koszyku znalazły się wspomniane tusze, już zmierzałam ku Rimmelowi, jednak zauważyłam że bardzo dużo kobiet oblega regały firmy Wibo i Miss Sporty. Regularne ceny kosmetyków tych marek są niższe niż moich ulubionych malowideł, więc z prostego rachunku wyszło, że po 40% zniżce można mieć je praktycznie za grosze. Maybelline odłożyłam na swoje miejsce, w końcu jeszcze mam w domu te tusze i postanowiłam wykorzystać Rossmanową obniżkę na zakup tańszych kosmetyków w celu sprawdzenia jakie są. Jeśli spełnią moje oczekiwania to może nawet się na nie przerzucę. Jeśli okażą się beznadziejne - nie będzie mi żal wydanych pieniędzy bo kupiłam je i tak taniej niż zwykle.





I tak, pierwszy raz w mojej kosmetyczce goszczą od dziś:

  • tusz do rzęs Wibo Extreme Lashes - cena regularna 9 zł. W promocji 5,49 zł. Właśnie przeglądam wizaż i widzę, że maskara ma bardzo dobre opinie (klik).
  •  tusz do rzęs Wibo Dolls Lash Ultra Volume - cena regularna 10 zł. W promocji 5,79 zł. Opinie również ma dobre (klik). 
  • tusz do rzęs Wibo Lift Lash XXL Volume - cena regularna 10 - 11 zł. W promocji 5,89 zł. Opinie na jego temat są podzielone (klik). Myślę jednak że w przypadku moich rzęs mógłby sprawdzić się dobrze, bo naturalnie są długie i gęste. Tusz nie musi wydłużyć mi rzęs, wystarczy jeśli podkreśli je i przyciemni. 
  • róż Wibo z jedwabiem i witaminą E - cena regularna coś powyżej 10 zł. W promocji 5,79 zł. Kupiłam sobie dwa kolory, jeden bardziej jaskrawy, drugi ciemniejszy, stonowany (ocień 2 i 3). Kolejny kosmetyk marki Wibo z którego dziewczyny są zadowolone (klik)
  • krem BB Miss Sporty Morning Baby - cena regularna coś ok 15 - 18 zł. W promocji 7,19 zł. Wybrałam odcień  Nude Radiance (001). Opinie na jego temat są podzielone (klik). Jeszcze nie sprawdziłam u siebie jak wygląda na twarzy, ale po przetestowaniu koloru na ręce nie podoba mi się, że pachnie. (Nie lubię gdy kosmetyki do malowania mają intensywny zapach). 
  • metaliczny lakier do paznokci Miss Sporty - cena regularna 8 - 9 zł. W promocji 5,09 zł. Urzekł mnie odcień 3139. Zdania na jego temat są baaaaaardzo podzielone (klik). Jednak za tak niewielkie pieniądze myślę, że warto.

Jeden tusz - Wibo Lift Lash XXL Volume sprezentowałam mojej mamie. (Ale na pewno kiedyś go od niej pożyczę ciekawa tego, jaki efekt da na moich rzęsach). Resztę kosmetyków wkrótce wytestuję.

22.11.2013

dobre, bo włoskie - Termoli

 Patrząc na pogodę panującą za oknem wzięło mnie na ciepłe, włoskie wspomnienia. Na pierwszy ogień idzie Termoli w regionie Molise.


Włochy to jeden z krajów, do których zawsze czułam jakiś nieuzasadniony pociąg i sentyment. Zwiedzając różne miejsca tego kraju stwierdzam, że najprzyjemniej spędzało mi się czas w mniejszych miasteczkach niż w dużych miastach. Szczególnie zafascynowałam się Termoli, klimatycznym miasteczkiem położonym na południu Włoch, w regionie Molise.

 Termoli - widok z góry

Termoli znajduje się w odległości 400 km od Rzymu i liczy ok. 30 tys. mieszkańców a w okresie letnim jest to jeden z kurortów najchętniej wybierany przez włoskie rodziny. Mieszkańcy miasteczka utrzymują się głównie z rybołówstwa i turystyki. Miłośników motoryzacji na pewno zainteresuje fakt, że na terenie miasta znajduje się fabryka Fiata. Poza tym słynie ono z przepięknych plaż i nadmorskiej zabudowy fortyfikacyjnej. Najpiękniejszą (moim zdaniem) częścią tego miasta jest Borgo Antico a Termoli, czyli stare miasto, znajdujące się na cyplu morza.


 Widok na starówkę (od strony plaży)

Borgo Antico a Termoli największe wrażenie robiło na mnie nocą - nie ma nic piękniejszego niż stare historyczne zabudowania otoczone morzem, wąskie, klimatyczne uliczki (ciekawostką jest fakt, że Termoli jest w sporze z gminą Ripatransone. Oba samorządy od lat kłócą się o to, kto we Włoszech ma najwęższą ulicę w mieście. Jedna z uliczek starego miasta w Termoli ma w najszerszym punkcie około 50 cm, a w najwęższym 33 cm.) i życie rozkręcające się w tych godzinach, które w Polsce rozpoczynają ciszę nocną. Tłumy ludzi w lodziarniach i kawiarniach, zumba na uliczkach starówki, smak kawy, nocne spacery po plaży... to moje pierwsze skojarzenia z tym miejscem. Czasem sobie myślę, że świetnie odnalazłabym się w tym mieście, gdybym miała okazję tam zamieszkać.

Jeden z nocnych spacerów
uliczkami Starego Miasta

Wybierając się w to miejsce należy nastawić się, że jedynym językiem w jakim można się tu porozumieć jest język włoski lub pokazywanie sobie o co chodzi na migi. W Termoli nie spotkałam nikogo, z kim można było porozmawiać po angielsku. Wszelkie próby komunikacji w tym języku kończyły się szczerym uśmiechem ze strony rozmówcy i powiedzeniem mi "Buongiorno". Na szczęście przed wyjazdem poznałam trochę podstaw tego języka, dodatkowo miałam przy sobie rozmówki włoskie a w swojej ekipie koleżankę uczącą się tego języka. Żeby było zabawnie - mieliśmy okazję dogadać się tam także po polsku. Pewnego dnia na plaży spotkaliśmy Polaka, który kilka lat temu przeprowadził się do Włoch. I nawet pochodził z tego samego województwa co my :) Świat jest naprawdę mały. 
Wracając do języka włoskiego - bariera językowa nie powinna zniechęcać. Włosi są naprawdę niezwykle przyjaźni i pomocni, nie wyśmiewają błędów językowych a gdy w Termoli przyznałam się że jestem Polką to kaleczenie ich języka zostało mi od razu wybaczone - ze względu na to, że Jan Paweł II pochodził z Polski, Włosi bardzo szanują Polaków, niektórzy wręcz uwielbiają. (A ja, jako blondynka, miałam okazję szczególnie się o tym przekonać). 


Jak dojechać? 
Termoli z północą kraju połączone jest poprzez autostradę A14. Od Rzymu dzieli je ok. 400 km. Ze względu na dobre połączenie drogowe spokojnie można dotrzeć tam własnym środkiem transportu (jeśli ma się taką możliwość). W naszym przypadku do Termoli dotarliśmy autokarem, ze względu na to, że było to nasze miejsce docelowe. Nie mając zapewnionego własnego transportu najlepiej dotrzeć do jednego z większych włoskich miast (np. do Rzymu), zwiedzić je przy okazji lub nie, a następnie dotrzeć autokarem do Termoli. Jazda autokarem z Rzymu do Termoli trwa ok. 5 godzin. 
Warto zaznaczyć, że Termoli może stanowić świetną bazę. Ceny są tam o wiele niższe niż w tak popularnych kurortach jak Rimini (i prędzej znajdzie się miejsce na plaży), a połączenie drogowe, kolejowe czy morskie wręcz idealne, tak że można śmiało zwiedzać inne miasta mając fajną i niedrogą miejscówkę. 

Gdzie nocować?
Wyszukiwarki internetowe proponują nam różne hotele czy apartamenty. Niektóre z nich można znaleźć tutaj. Jeśli jest się miłośnikiem mocniejszych wrażeń to można rozbić sobie namiot na plaży. Naprawdę nikogo nie dziwi taki widok. Nasza grupa mieszkała w dość nietypowym miejscu, bo.... u księdza na plebani. Po drugiej stronie naszego lokum znajdował się stadion na który zawsze chodziliśmy wieczorami przed nocnym wyjściem na plażę czy miasto. 

Co jeść?
Oczywiście korzystać z tego, co włoskie. Typowe smaki Termoli to ryby i owoce morza. Obchodzone jest tu nawet święto ryby, coś jakby odpowiednik polskich dożynek. Ja akurat dzień w dzień jadłam makarony i oczywiście pizzę. Nie gardziłam również pysznymi lodami z dużą ilością bitej śmietany. 

Co robić?
Plaża w Termoli jest niezwykle piękna, więc w ciągu dnia grzechem jest odpuścić sobie plażę. Linia wybrzeża, kolor wody i przede wszystkim ogromne szanse na znalezienie wolnego miejsca do rozbicia się a nawet pogrania w siatkówkę - ciężko by było zrezygnować z plażowania w takich warunkach. 

Plaża
(trochę pusta)

Jeśli ktoś nie lubi leżeć plackiem i znudzi mu się ciągłe granie w siatkówkę czy zbieranie muszli, może skorzystać z wypożyczalni sprzętu wodnego i trochę poszaleć na wodach Adriatyku. Szacuje się, że w czasie wakacji przebywa w Termoli łącznie ponad 100 tys. ludzi. Miasto podzielone jest na dwa wybrzeża: plażę św. Antoniego i wybrzeże Kolumba. Miejskie plaże mają łącznie 10 km długości i od 50 do 150 metrów szerokości.

Co zwiedzać? 
Wspomniane już Borgo Antico a Termoli - obowiązkowo! Szczególnie pięknie prezentuje się nocą. Znajdują się tutaj bary i restauracje, które w sezonie oblegane są przez turystów, a po sezonie przyjeżdżają tu mieszkańcy z okolicznych miejscowości. W ostatnim czasie począwszy od starego miasta wzdłuż morza wyznaczono promenadę, przy której posadzono palmy. Najważniejsze zabytki znajdujące się na historycznym cyplu to Castello Svevo (symbol miasta wzniesiony w XII wieku. Od zamku ciągną się mury obronne, które w przeszłości otaczały całe miasto) oraz katedra w Termoli (szacuje się, że budowa trwała od X do XII w.). 
Podczas spacerów warto również zahaczyć o wypuszczoną w morze wioskę rybacką czy port. 

 Zamek

 Katedra

 Widok od strony portu

Port w moim obiektywie

 Termoli nocą

Wioska rybacka



Mam nadzieję, że nie tylko podzieliłam się swoimi wspomnieniami, lecz także zachęciłam kogoś by odwiedził to piękne włoskie miasteczko. Większość zdjęć dostarczona przez wujka google. Mój aparat zafundował zdjęcie "port w moim obiektywie" oraz fotkę z wieczornego spaceru. Większość zdjęć mojego autorstwa i z moim udziałem nie nadaje się do publikacji. :)

21.11.2013

ciąg dalszy pracowniczych refleksji

Czasem bardziej, czasem mniej regularnie zdarza mi się śledzić losy bohaterów serialu Na Wspólnej. Jakiś czas temu pojawił się w nim dobrze znany mi wątek pracowniczy - szefowa, w celu ratowania swojego zespołu, niekiedy wymagała od swoich pracowników niemożliwego.

Ja, będąc jeszcze małą dziewczynką, często powtarzałam, że życie jak z serialu musi być fajne. Ale naprawdę.... nie miałam na myśli takich epizodów z takich seriali. W mojej pracy jest prawie tak samo jak we wspomnianym wątku. Ogromna różnica jest tylko w branży oraz w zarobkach. Można by rzecz, że u nas wygląda to tak: stanowisko specjalisty, zarobek niczym u stażysty.

Mimo dobrych wyników w pracy ciągle słyszę, że na pewno stać mnie na jeszcze więcej. Jesteśmy nakręcani na jakąś atmosferę wzajemnej rywalizacji, choć niekoniecznie mamy na to ochotę, bo jednak z niektórymi osobami darzymy się jakąś sympatią (jak w każdej pracy i ogólnie w każdym środowisku). Powoli jednak z firmy przeistaczamy się w jakiś obóz pracy (o parodio, w szkole uczono mnie, że okupacja już dawno się skończyła, a jednak nie.... ). Jakiś czas temu padł odgórny pomysł, żebyśmy mieli podczas godzin pracy wyłączone i schowane nasze telefony. Dlaczego? Bo mogą nas rozpraszać. Bo czas który możemy poświęcać na pracę marnotrawimy np na pisanie SMS-ów z ludźmi, z którymi pewnie codziennie się widzimy. W nagłych przypadkach osoby które chcą się z nami skontaktować mogłyby zadzwonić na telefon biurowy. Parodia na poziomie wcześniej opisanych już realiów tej firmy. Nie wyobrażam sobie dentysty dzwoniącego do naszego sekretariatu w celu potwierdzenia wizyty. Póki co - jeszcze używamy naszych telefonów. Sytuacja firmy jest tak beznadziejna, a walka o jej utrzymanie tak ostra, że do końca roku mamy zakaz brania urlopów, spóźniania się czy nawet... nieobecności z powodu choroby. Żaden powód nie jest na tyle istotny, by można było przez niego nie przyjść do pracy. Każdą sprawę (czy to urzędową, czy to związaną ze zdrowiem) powinno się załatwić w taki sposób, by nie kolidowało to z godzinami pracy. Czasem mam ochotę w ciągu dnia spakować się, wyjść z biura bez słowa i wrócić tam dopiero za kilka dni po swoje rzeczy.

Mogłabym pisać tu wiele i wiele... moja dziennikarska natura aż rwie się do tego. Tylko wydaje mi się, że jednak jest pewna granica między opisem absurdalnej rzeczywistości a obnażaniem szczegółów swojego życia, więc odpuszczam, bo czuję że jestem blisko przekroczenia tej granicy.

17.11.2013

Krótka (?) opowieść o mojej przygodzie ze sportem



Od dłuższego czasu coraz więcej osób przywiązuje dużą wagę do aktywności fizycznej. Oczywiście i ja uległam temu trendowi, chociaż niektórym może to wydać się dziwne – sport wiąże się ze spalaniem kalorii, a ja należę do osób, które powinny zdobywać dodatkowe kilogramy a nie ryzykować ich utraty. Wydaje mi się jednak, że poglądy typu: „Uprawiasz sport – chudniesz” nie są do końca uzasadnione. Bo tak naprawdę odchudzanie się to nie tylko sport. To także odpowiednia, mniej kaloryczna dieta. Poza tym, gdy oglądam swoje zdjęcia z różnych okresów, wydaje mi się, że wtedy, gdy regularnie uprawiałam jakieś sporty wcale nie wyglądałam tak chudo, jak wtedy gdy brakowało mi ruchu. Powód jest prosty –  po treningu często jesteśmy głodni. Gdy się odchudzamy to albo ignorujemy ten głód (moim zdaniem totalna głupota) albo sięgamy po coś lekkiego, np. sałatkę (zdrowe podejście). Natomiast jeśli nie zależy nam na utracie kalorii, wtedy możemy sobie pozwolić na coś bardziej kalorycznego – ja zazwyczaj wybierałam wielką porcję frytek z sosem, czasem jeszcze wypijałam jakiś Nutridrink. Nie gardziłam też pomysłem wyjścia na pizzę czy jakiś obfity deser. A zatem – sport zaostrza apetyt i zwiększa szansę na to, że przybędzie nam ciała tam gdzie chcemy. Dlatego absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że sport jest zarezerwowany tylko dla osób odchudzających się. Ja jestem osobą chcącą przytyć i uważam, że sport jest mi w stanie w tym pomóc. Poza tym ruch wpływa pozytywnie na pracę naszego organizmu (szczególnie na układ krwionośny, pokarmowy i oddechowy) i samopoczucia. Nie wiem jak inni, ale ja uwielbiam to uczucie zmęczenia, gdzie nawet leżenie boli ;) 


Z aktywnością fizyczną bywało u mnie różnie, dopiero na studiach doceniłam dobre strony sportu. W szkole nigdy nie lubiłam zajęć z wychowania fizycznego, bo były dla mnie po prostu monotonne – w podstawówce odrobina gimnastyki, ale zakończona tylko na podstawach, później siatkówka. W gimnazjum przez całe 3 lata tylko siatkówka, może raz w pierwszej klasie był aerobik z płyty, a w drugiej klasie może góra 3 razy byliśmy na basenie. W liceum podobały mi się te lekcje, gdzie dominowała lekkoatletyka, ale było ich przez całe 3 lata niewiele. Zapewne nikogo nie zdziwi, że przez 3 lata prawie cały czas graliśmy w siatkówkę. Nie lubiłam tych lekcji, dziś już wiem dlaczego – problem leżał po stronie nauczycieli wychowania fizycznego, którym nie chciało się przygotować ciekawych zajęć sportowych tylko woleli rzucić nam piłkę do siatki, kazali grać a sami tylko stali z boku z gwizdkiem w ustach. Każdemu uczniowi taka monotonia w końcu może zbrzydnąć. 

Po latach nienawiści do sportu w końcu się do niego przekonałam. Na studiach zaczęłam częściej odwiedzać basen. Na drugim roku studiów zaczęłam kolekcjonować płyty z aerobikiem, jogą czy innymi ćwiczeniami. Kupowałam je razem z Vitą i Shapem. Ćwiczyłam w domowym zaciszu wtedy, kiedy mi się chciało, jakiejś specjalnej regularności nie było. Dwa lata później moja aktywność fizyczna była już intensywniejsza - regularnie uczęszczałam na zajęcia modern jazz i lyrical jazz, był krótki epizod z latino solo (za namową koleżanki) i kilka zajęć z tańca towarzyskiego (zdecydowanie nie dla mnie, jestem oporna na prowadzenie, tańcząc w parze sztywnieję jak kij etc. :P). 
Później z sali tanecznej (na której spędzałam w ciągu tygodnia 3-4 dni) przerzuciłam się na kluby fitness. Do zeszłego roku regularnie chodziłam na zumbę, czasem na pilates, może dwa razy poszłam na BPU). 
Niestety wiosną zeszłego roku zrezygnowałam z zajęć w klubie fitness ponieważ potrzebowałam więcej czasu by skupić się na zakończeniu studiów na drugim kierunku, napisaniu i obronieniu pracy dyplomowej, więc sport odsunęłam na boczny tor. Na początku tego roku stwierdziłam, że zacznę znów ćwiczyć, ale tym razem w domowym zaciszu. Zaczęłam od Skalpela Ewy Chodakowskiej, jednak szybko mi się znudziła. Wtedy przerzuciłam się na Mel B., obecnie zaczynam ćwiczyć Cassey Ho i póki co jej filmiki wydają mi się najbardziej pozytywne i motywujące. 

Mam w planach dalej regularnie ćwiczyć w domowym zaciszu (2-3 razy w tygodniu), bo prawda jest taka, że czas na trening łatwo wygospodarować, wystarczy tylko chcieć :) 
Chciałabym znów zacząć chodzić na basen, przynajmniej raz w tygodniu, jednak o tej porze roku zaczynam być bardzo podatna na przeziębienia i zapalenie zatok, więc chyba będę musiała odpuścić.

Na szczęście do ćwiczeń w domu żadnych przeciwwskazań nie widzę. Widzę za to same plusy tej formy aktywności:
  • oszczędność pieniędzy (choć nie ukrywam - ćwiczenia w grupie dają ogromnego, wartego swej ceny powera i nie wykluczam, że za jakiś czas zacznę chodzić na siłownię)
  • oszczędność czasu - po prostu zaczynam ćwiczyć w dresie który noszę po domu. Nie tracę czasu na spakowanie się, dojazd do klubu fitness i dokładne dosuszanie się po prysznicu. 
  • decydując się na treningi w domu ćwiczę wtedy, kiedy chcę
  • sport poprawia nastrój, więc jest dobrym lekarstwem na jesienno - zimową chandrę, która lubi mnie dopadać
  • jeśli możemy pochwalić się samodyscypliną (ja mogę, ale dopiero od jakiegoś czasu :P ) to wiosną będziemy widzieć efekty naszej pracy nad sobą, podczas gdy inne dziewczyny będą się stresować czy zdążą do lata :D 
  • sport dobrze wpływa nie tylko na nasz wygląd, lecz także na nasze zdrowie. 

Powyższe zalety i określenie celów to chyba najlepsza motywacja do uprawiania sportu. Jak wspomniałam wcześniej, jestem dość szczupłą osobą, więc moim celem nie jest zgubienie kilogramów. Dążę za to do: 
  • poprawy kondycji, nastroju i stanu zdrowia
  • wzmocnienia mięśni brzucha, rąk i pośladków
  • odzyskania dawnej elastyczności :) (tej, którą mogłam pochwalić się gdy uczęszczałam na modern jazz i lyrical jazz)
  • zwiększenie apetytu by więcej w siebie ładować :P
Na razie realizuję tylko plan ćwiczeń w domu. Ale jak tylko znajdę sposób na skuteczną profilaktykę przeziębień to dorzucę do mojego programu basen).


 Moje sportowe motywacje można śledzić na stylowi.pl oraz zszywka.pl


16.11.2013

Nareszcie weekend. Zimowe zakupy i grzaniec

Ten weekend miał wyglądać zupełnie inaczej.
Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, w tym momencie nie pisałabym tego posta, lecz spacerowałabym z przyjaciółmi po wrocławskim rynku i robiła duuuuuuuużo zdjęć (chociaż... Wrocław jest zbyt piękny, by pozwolić sobie na długie oglądanie go przez obiektyw).
Niestety nie udało się w porę odebrać samochodu od mechanika i mój ukochany Dolny Śląsk odwiedzę najprawdopodobniej dopiero wiosną. Niestety pogoda w najbliższym czasie rozpieszczać nas nie będzie, na pewno nie dojdzie do nagłego ocieplenia, więc średnio będę mieć ochotę na takie wypady. Szczerze mówiąc, czas i pieniądze, które miałabym w zimie poświęcić na weekendowo - imprezowy wypad do innego miasta wolę spożytkować wybierając się na jakiś jarmark bożonarodzeniowy.

Dlatego dziś marznę w moim rodzinnym mieście. Rano wybrałam się na zakupy, w końcu kupiłam zimową kurtkę. Odwiedziłam również Rossmanna, a wieczór spędzę z przyjaciółmi w naszej ulubionej knajpie przy grzańcu. Chociaż w taką pogodę najchętniej wskoczyłabym do łóżka i nie wychodziła z niego do wiosny.

14.11.2013

Pracownicze refleksje


 Jeśli chcesz być dobrym specjalistą ds. handlowych, pamiętaj, że:
  • za każdym razem kiedy odchodzisz od swojego stanowiska pracy by zająć się czymś innym, to najprawdopodobniej spieprza Ci jeden potencjalny klient,
  • dzienna zalecana ilość płynów, jaką należy dostarczyć organizmowi by funkcjonował jak należy to tylko ściema, która ma na celu wywołać u Ciebie częstszą potrzebę odwiedzania toalety, przez co na jakiś czas musisz opuścić swoje stanowisko pracy. Nie ufaj temu, co mówią media, lekarze i dietetycy. Po prostu pracuj! 
  • wypicie 3 kubków czegokolwiek w ciągu całego dnia pracy to zdecydowanie za dużo. I nie chodzi tu tylko o to, że konsekwencją picia są wizyty w toalecie. Chodzi o to, że w celu zrobienia sobie picia musisz odejść od biurka. Czy nie masz wyrzutów sumienia, że w ty czasie w którym Ty robisz sobie kawę/ herbatę, jakiś klient ucieka Ci sprzed nosa? Przecież gdy robisz sobie picie to nie ma Cię na stanowisku pracy. Nie pracujesz więc nie zarabiasz w tym momencie,
  •  Podjadanie jest niezdrowe - akurat w te słowa dietetyków powinno się wierzyć. Ale bardziej niż o kwestie zdrowotne chodzi tu o to, że przepada Ci kilka, kilkanaście cennych sekund które lepiej wykorzystać na pracę, 
  • twoi współpracownicy są zapewne wynalazkiem szatana, który chce pokrzyżować Ci plany na efektywną pracę. Po prostu z nimi nie rozmawiaj bo tylko tracisz swój cenny czas w ciągu którego możesz złapać klienta, 
  • zaspanie, choroba czy inne okoliczności losu przez które nie przyjdziesz bądź spóźnisz się do pracy to pewnie wymysł Twojej źle zaprogramowanej podświadomości, która podpowiada Ci co zrobić by nie pracować, 
  • od picia więcej niż jednej kawy w ciągu dnia umrzesz lub będziesz leczyć się u kardiologa, przygotowując ten aromatyczny napój stracisz czas który możesz poświęcić na pracę, 
  • drzemie w Tobie niesamowity potencjał, ale nie wykorzystujesz go, bo Twoja uwaga skupia się na czymś innym. 




Skoro zmiana otaczającej nas rzeczywistości nie jest w tym momencie prosta, trzeba po prostu tę rzeczywistość wyśmiać.
Moja praca coraz bardziej mnie dołuje. Zawsze miałam zacięcie literacko - dziennikarsko - prawnicze. Redakcje gazet czy urząd były dla mnie idealnymi miejscami pracy gdzie miałam okazję robić to co lubię i czuć, że się rozwijam. W końcu jak pisał Carlos Ruiz Zafon: Problemem nie jest zarabianie pieniędzy samo w sobie.[...] Problemem jest zarabiać je, robiąc coś, czemu warto poświęcić całe życie.Uczyłam się w interesujących mnie kierunkach, zdobywałam w nich jakieś doświadczenie, czułam że robię kroki naprzód. A teraz? Teraz wyszło tak, że jestem specjalistą ds. handlowych. I napisane powyżej wskazówki, jakkolwiek śmiesznie brzmią, pochodzą z moich doświadczeń. Chyba przyjemniej czyta się je ujęte w taki sposób niż gdyby na ich miejscu miało być typowe żalenie się? ;)

Tak... Czytając mnie pewnie pomyślicie że depresja jest mi bliska - ostatnio był post o mojej niechęci do jesieni i zimy. Teraz ukazanie problemu tkwiącego w mojej obecnej pracy....

Ciąg dalszy nastąpi.
Mam nadzieję, że szybko i że rozpocznie się od słów: "Zmieniłam pracę i znowu się realizuję..."



11.11.2013

Przetrwać do wiosny!



Powoli wkraczam w ten okres roku, gdy zazdroszczę niedźwiedziom, że spokojnie zapadają w bezpieczny zimowy sen. Wietrzne i zimne dni, coraz częstsze opady i o wiele krótsze dni działają na mnie zdecydowanie nie są tym, co mój organizm lubi. I nie chodzi tu o to, że nikt z nas nie lubi marznąć i każdy chciałby by było ciepło. Ja jestem wyjątkowym zmarzluchem a brak słońca powoduje u mnie wyjątkowo kiepskie nastroje. O ile wiosną i latem jestem energiczną osobą z którą można o wszystkim pogadać, o tyle jesienią i zimą robię się typowo humorzastą babą do której bez kija lepiej nie podchodzić. Począwszy od dni w których wszystko kwitnie, a zakończywszy na (jeszcze ciepłej) złotej jesieni, poziom moich hormonów szczęścia osiąga poziom ponad stan normy. Natomiast pozostały czas w roku robi ze mnie takiego zaspanego niedźwiedzia. Z tą różnicą, że w rzeczywistości nie śpię. Dlatego powoli wdrażam w życie mój plan przetrwania tego zimnego okresu. A w planie tym znalazły swoje miejsce: 

Aktywność fizyczna – sport uszczęśliwia. Uwielbiam to uczucie gdy jestem zmęczona tak, że nawet leżenie boli. Kiedyś regularnie chodziłam na zumbę, jednak w końcu przestałam. Z jednej strony świetnie się bawiłam na tych zajęciach, jednak z drugiej – należę do osób szczupłych i poza dobrą zabawą nie zyskiwałam nic. A nawet z biegiem czasu straciłam kilka centymetrów więc powiedziałam sobie dość. Z ciężkim sercem musiałam przerzucić się na coś, co pomoże mi kształtować sylwetkę a nie chudnąć. Obecnie w internecie dostępnych jest wiele programów ćwiczeń, więc bez problemu można znaleźć coś dla siebie. W lutym zaczęłam ćwiczyć z Ewą Chodakowską, później (gdy już zaczęła mnie zanudzać) przerzuciłam się na Mel B. Myślę, że jesienne i zimowe wieczory są dobrą okazją do popracowania nad swoją sylwetką, by wiosną czuć się w swoim ciele jeszcze lepiej. 

Książki – z wykształcenia jestem filologiem, więc literatura jest bliska memu sercu. A gdy trafi się na dobrą książkę, to można tak się wkręcić, że na moment zapomni się o otaczającej nas zimnej aurze.

Więcej słodkości – nie mam tu na myśli dorzucania sobie kolejnych batoników w których jest sama chemia. Uwielbiam eksperymentować w kuchni, więc skupię się na domowych deserach. W moim przypadku figura i za to będzie mi wdzięczna, bo marzę o dodatkowych kilogramach. 

Realizacja planów – tych mniejszych i większych. Bo po co czekać z realizacją pewnych tematów do wiosny, skoro można teraz? No i może dzięki temu jesień i zima staną się w moich oczach bardziej przyjaznymi porami.  

To w takim skrócie. Postanawiam sobie, że od tego roku jesień i zima będą dla mnie sprzyjające i nie dam się aktualnie panującej aurze. I kończąc ten post powoli zaczynam szykować się na spotkanie z przyjaciółką w celu omówienia pewnych planów :)

7.11.2013

Nauka języków - dwa pomocne narzędzia



Jakiś czas temu poważnie i regularnie zaczęłam pracować nad moimi zdolnościami językowymi. Aktualnie skupiam się na angielskim i niemieckim, z czego większą uwagę przywiązuję do nauki tego drugiego języka.
Żeby ułatwić sobie przyswajanie materiału postanowiłam zaufać temu, co zaoferował nam postęp technologiczny. W swojej nauce stosuję regularnie dwa narzędzia – aplikację Kursy123 (wersja dla Androida do pobrania tutaj ) oraz odwiedzam stronę fiszkoteka (dostępna tutaj ) gdzie wykupiłam roczny dostęp do kursu języka niemieckiego. Z tego co wiem fiszkoteka jest dostępna w wersji mobilnej ( tutaj ), niestety nie jest ona zgodna z moim smartfonem. 


Aplikacji Kursy123 używam głównie w drodze do pracy. Nie lubię bezczynnie siedzieć w autobusie, więc kiedyś zabierałam ze sobą w drogę kartonowe fiszki. Jednak nie zawsze było to poręczne (a to nie było gdzie usiąść i stałam ściśnięta nie mogąc się poruszyć a co tu dopiero marzyć o przekładaniu fiszek, a to czasem się rozsypały itp.). Gdy zakupiłam nowy telefon od razu zainteresowałam się aplikacjami do nauki języków obcych. O wiele wygodniej mieć takie fiszki w jednym telefonie niż nosić ze sobą  plik karteczek. Miałam ich kilka, ale nie byłam z nich zadowolona. Kiedyś zobaczyłam w internecie reklamę aplikacji Kursy123 i stwierdziłam, że ją wypróbuję. I całkiem mi się podoba. Aplikacja umożliwia naukę wielu języków obcych na różnych poziomach. Ja powtarzam z nią angielski. 

Każda lekcja podzielona jest na takie części jak dialog, powtórka słówek, fiszki. Czasem pojawiają się wideo lekcje i foto lekcje. Przy jej pomocy można w przyjemny i kreatywny sposób odświeżyć materiał i przyswoić nowe wiadomości.  W przyszłości zamierzam uczyć się jeszcze dwóch języków (hiszpańskiego lub włoskiego, chociaż jakieś początki z nimi mam za sobą oraz rosyjskiego) i na pewno zacznę od tej aplikacji. 


Fiszkoteka natomiast pomaga mi w powtórkach słownictwa z niemieckiego. Strona zapewnia dostęp do kursów bezpłatnych (coś w rodzaju lekcji próbnych) jak i odpłatnych. 

Ja skorzystałam z promocji i zakupiłam sobie roczny dostęp do kursu z języka niemieckiego przygotowującego do ZD . W przypadku tych kursów jest to, że fiszki z każdego działu tematycznego można ściągnąć w formacie PDF i wydrukować lub mp3 i odsłuchiwać w wolnej chwili. Lubię korzystać z tej strony, podoba mi się sposób nauki. W przypadku odpłatnego kursu co jakiś czas pojawia się kolejny dział tematyczny. Fiszki przy każdej tematyce są pogrupowane w 3 kategorie: „na dziś” (czyli fiszki wybrane przez system jako te, które należy dziś powtórzyć), „trudne” (czyli te słówka, które podczas nauki sprawiały nam najwięcej problemów) oraz „wszystkie”. Niekiedy pojawia się dodatkowa kategoria „nowe” (czyli nowości leksykalne dorzucone do powtórzonej już tematyki).  Co do minusów -  czasem odnoszę wrażenie, że niektóre ze słówek są zbyt mało ambitne jak na ZD.  Istnieje jednak opcja tworzenia własnych fiszek, więc spokojnie można tam wrzucić dodatkowe słownictwo. Ubolewam nad tym, że mój smartfon nie jest zgodny z mobilną wersją fiszkoteki i mogę korzystać z niej jedynie pracując na laptopie.





Wpis ten nie jest sponsorowany, aplikację i stronę opisałam tylko pod wpływem własnych, dobrych doświadczeń. Metoda fiszek zawsze była dla mnie najlepszą metodą nauki, a takie interaktywne są o wiele wygodniejsze niż tradycyjne, papierowe. Wprawdzie samymi fiszkami człowiek nie nauczy się języka, ale w powtarzaniu słownictwa są one niezwykle pomocne. I często pomagają w pożyteczny sposób zabić nudę, bo można korzystać z nich wszędzie – w autobusie, na spacerze czy w poczekalni u dentysty.