31.05.2014

INSTAGRAMOWY MAJ

W związku z rozpoczęciem projektu #100happydays uaktywniłam się na moim instagramie

Przyznam, że kiedyś mnie to śmieszyło - to, że ludzie wrzucają zdjęcia tego co jedzą, tego co mają na biurku etc. Z czasem jednak - po dłuższej obserwacji kilku blogerów - stwierdziłam, że instagram to tak naprawdę fajna rzecz do uwiecznienia chwili. I cieszenia się nią. W końcu sama założyłam konto, nieśmiało coś tam wrzucałam. Dzięki #100happydays stałam się aktywniejsza i dziś mogę zaprezentować na blogu maj na zdjęciach.


Po przyjściu do biura lubię sobie dogodzić

A to właśnie ja, m.in. tak korzystałam z majowego słońca (gdy było)

Grillowanie z przyjaciółmi, prezenty dla moich włosów, domowe SPA, podstawowy zestaw lekomana

Jeszcze coś dla podniebienia

Nowa praca, Pusia patrzy, coś z pracy, praca po pracy ;)







30.05.2014

łapanki myśli [maj 2014]

 Maj, a właściwie jego koniec.
Korzystając z wolnej chwili w pracy postanowiłam się na moment zatrzymać.
Byłam pewna, że rozpocznę ten post od słów "Po dłuższej przerwie znów powracam z postem, w którym chwytam luźne myśli".
Spojrzałam do archiwum - ostatni tego typu post opublikowałam w marcu.
Możecie wierzyć lub nie, ale czuję się jakby od tamtej pory minęły wieki.
A to przecież było zupełnie niedawno...




A zatem, na ten moment:

CZUJ, że się spełniam.
CIESZĘ SIĘ że udało mi się znaleźć nową pracę.
DOCENIAM ludzi, którzy zawsze mnie wspierali i we mnie wierzyli, a także chwile, które wystawiły na próbę niektóre z moich relacji, bo dzięki temu wiem kto jest ile wart i doceniam jeszcze bardziej tych, co zawsze byli, są i będą przy mnie
CHCIAŁABYM zacząć kolejne studia lub jakieś szkolenia
MYŚLĘ o wielu rzeczach ;)
SŁUCHAM wszystkich, ale swoje i tak robię ;)
OGLĄDAM coraz mniej seriali
CZYTAM w wolnej chwili, lecz za wiele wolnych chwil to ostatnio nie mam
SZUKAMkolejnych wyzwań
NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKA oblewania pierwszej oficjalnej wypłaty  w nowej firmie

25.05.2014

Bagażowy minimalizm, czyli jak się pakować

Zawsze podziwiałam osoby, które potrafią podróżować z małym bagażem.
Ja zawsze - nawet wyjeżdżając na kilka dni - zabierałam ze sobą jedną dużą torbę (lub walizkę) oraz mniejszą torbę, taką z którą zawsze chodzę na basen czy do fitness klubu. Upychałam w nich pełno gratów, które zajmowały dużo miejsca, a jak przyszło co do czego, to na miejscu odkrywałam, że nie mam pojęcia w co by się tu ubrać, część rzeczy jest niepotrzebna, a tego co najważniejsze to nawet nie zabrałam.

I tak oto na podstawie własnych obserwacji oraz tego, czego naczytałam się na innych blogach, stworzyłam przepis na prawie perfekcyjne pakowanie się. Prawie, bo wierzę, że jeszcze w przyszłości uda mi się poprawić taktykę.




Pakując się na wyjazd:

1. Bierz jak najmniej ciuchów! Nie oszukujmy się - przed każdym wyjazdem (nieważne, czy to weekend, czy dłuższy urlop) mamy w głowie milion pomysłów na wakacyjne stylizacje. Czasem z ciuchów które już mamy, a czasem musimy coś dokupić. Czasem specjalnie przed wyjazdem udajemy się specjalnie na zakupy. Pytanie brzmi: Po co? Przecież w szafie mamy ubrania które możemy wykorzystać podczas wyjazdu, zresztą jedziemy wypocząć a nie na sesje zdjęciową do magazynu modowego. Poza tym nie ma sensu zabierać tylu stylizacji, ile dni spędzimy na miejscu. Podczas weekendowego wyjazdu w góry spokojnie można spędzić te dwa dni mając ze sobą tylko jedną parę spodni/ spodenek i dwie koszulki (ewentualnie trzy, z tym, że trzecią na sobie) oraz jakieś cieplejsze (jedno!) odzienie na wieczór. No i na upartego już można zabrać kilka dodatków, żeby jakoś urozmaicić wizerunek podczas wyjścia. Jedna para butów też w zupełności wystarczy. Jadąc gdzieś na dwa tygodnie nie trzeba pakować 14 zestawów. Można zabrać mniej rzeczy i łączyć, na miejscu też da się zrobić pranie by odświeżyć noszonego już ciucha.  Kolejna uwaga - na pewno wyjeżdżając chcesz mieć ze sobą wiele ciuchów, by na miejscu mieć pole do popisu i jak najlepiej wyglądać. Uwierz mi, możesz jak najlepiej wyglądać przez te dni mając kilka ciuchów w których już chodziłaś. Gdybyś nie wyglądała w nich dobrze, to nie kupiłabyś ich i nie chodziła w nich na co dzień. Powtórzę się - wyjeżdżamy, by wypocząć, a nie na rewię mody. Moja ciocia od lat nawet na długie wakacje zabiera tylko strój kąpielowy, jedną lub dwie (w zależności od tego, jak długi będzie pobyt) sukienki na jakieś wyjście i dres. I to wszystko. Gdy ją zapytałam jak ona to robi, że więcej rzeczy jej nie trzeba, odpowiedziała, że przecież nikt jej tam nie zna to dla kogo ma się stroić, poza tym prawie cały czas spędza na plaży, więc jej strojem głównym podczas wyjazdu jest bikini.

2. Zainwestuj w ręczniki z mikrofibry. Jeśli tak jak ja - z nieuzasadnionych przyczyn - brzydzisz się wycierania hotelowymi ręcznikami po kąpieli - zainwestuj w te z mikrofibry. Wprawdzie nie są tak przyjemne w dotyku jak puszyste ręczniki z froty, ale kilka (a nawet i kilkanaście) dni można się przemęczyć, bo zajmują o wiele mniej miejsca w torbie i szybciej schną.

3. Jak najmniej kolorówki. Gdy wyjeżdżam (szczególnie w jakieś ciepłe miejsce) moim celem jest łapanie promieni słonecznych, więc takie rzeczy jak podkład, puder czy róż są mi w zupełności niepotrzebne. Na wszelki wypadek (bo może wieczorem zapragnę zrobić sobie makijaż) odlewam trochę kremu tonującego do miniaturowego opakowania lub zabieram ze sobą próbki. Z kolorówki zabieram tylko tusz do rzęs i pomadkę do ust. Reszta naprawdę jest mi niepotrzebna.

4. Małe opakowania. Kiedyś zabierałam ze sobą cały szampon. Pamiętam, że jakieś dwa lata temu używałam w domu takiego, co miał 750 ml. Tak... zabrałam butelkę ze sobą na weekend. Do tego 500 ml żelu pod prysznic (bo takie opakowanie miałam), mydło w kostce (zupełnie nie wiem po co), balsam do ciała (500 ml), mleczko do demakijażu, płyn micelarny, (oba po 200 ml). Po tym, jak mój ówczesny chłopak wyśmiał mnie, że zabrałam na dwa dni całą łazienkę, zmieniłam taktykę. Zakupiłam w Rossmannie miniaturowe pojemniczki na kosmetyki i wyjeżdżając odlewam niezbędne produkty. W hotelach z reguły pod prysznicem znajdziemy żel pod prysznic z szamponem, ale na wszelki wypadek dobrze mieć swoje kosmetyki. Ale - nie tak jak ja swojego czasu - wielkie butle. Miniaturki w zupełności wystarczą. Jeśli nie masz ochoty bawić się w odlewanie produktów do malutkich buteleczek - możesz kupić kosmetyki w wersji mini. Spory ich wybór jest w Rossmannie.

5. Wybieraj kosmetyki wielofunkcyjne, z niektórych zrezygnuj. Np z peelingu. Wyjeżdżając na tydzień, albo nawet i dwa, można się obejść bez niego. Wystarczą złuszczające właściwości gąbki. Ewentualnie można zakupić żel pod prysznic z peelingującymi drobinkami. (Oczywiście nie należy zabierać całego kosmetyku, tylko odlewkę). Można też zakupić żel pod prysznic z właściwościami nawilżającymi, dzięki czemu nie trzeba będzie zabierać balsamu do ciała. Podobnie z włosami - na wyjazd najlepiej wybrać szampon typu 2 w 1, żeby nie musieć zabierać odżywki. Serum na zniszczone końcówki i maskę regenerującą można zostawić w domu. Piankę i lakier do włosów też można sobie odpuścić.

6. Weź mniej kosmetyków, jak będzie potrzeba to dokupisz na miejscu. Tam gdzie jedziemy, też są sklepy. I można w nich zrobić zakupy. Czasem wyjeżdżając do innego kraju lepiej wziąć mniejszy krem do opalania i dokupić sobie na miejscu. Inna sprawa - często zagranicą można dostać kosmetyki, których w Polsce jeszcze nie ma. Fajna okazja do wypróbowania.

7. Zamień płyny na chusteczki. Jeśli tylko się da. Zamiast mleczka do demakijażu lepiej wziąć chusteczki. Tak samo polecam dylemat "chusteczki do higieny intymnej czy płyn?" rozstrzygnąć z korzyścią dla pierwszej propozycji. Opakowania chusteczek zajmują mniej miejsce niż buteleczki z płynami czy żelami. Przy dłuższym wyjeździe płyny/ żele mogą okazać się niezbędne, ale jadąc na weekend można zastąpić mleczko do demakijażu i płyn micelarny chusteczką. I na tak krótki wyjazd można wybrać antyperspirant w chusteczce, a nie w kulce czy sprayu.

8. Sprawdź, czego potrzebujesz. Często na wyposażeniu łazienki hotelowej jest suszarka, a nawet prostownica, więc nie ma potrzeby zabierania swojej. Czasem te sprzęty okazują się w ogóle niepotrzebne - w ciepłych krajach wystarczy wyjść na balkon na 15 minut i włosy już są suche. Praktykowane przeze mnie.

9. Dogadajcie się ze znajomymi. Jeżeli wyjeżdżacie w kilka osób, dogadajcie się między sobą kto co zabiera. Tyczy się to i kosmetyków, i sprzętów typu suszarka, lokówka czy prostownica (jeśli zdecydujecie, że musicie je mieć).


23.05.2014

DESER TIRAMISU

Codziennie rano, przed pracą, zaglądam do jednej piekarni i kupuję sobie jakieś pączki czy ciastka.
Dwa tygodnie temu naszła mnie ochota na Tiramisu.
A że sprzedawczyni z porannej zmiany mnie zna, bo często tam przychodzę, to już po znajomości niektóre pozycje poleca, a inne odradza.
Ostatnio, gdy nie było ludzi, powiedziała mi, że ich tiramisu do najlepszych nie należy i że ona osobiście uważa, że jest to deser, który najlepiej przyrządzić samemu.


Dziś zdecydowałam się samodzielnie przygotować tiramisu, czym chwaliłam się na instagramie.
Znalazłam wiele przepisów na szybką i prostą wersję bez jajek i pieczenia, zrobiłam jednak kilka modyfikacji.



Składniki (na 4 porcje):
  • 200 g śmietany 30%
  • łyżka cukru pudru
  • 250 g serka mascarpone 
  • opakowanie podłużnych herbatników
  • ok. 150 ml espresso
  • ok. 50 ml wódki (może być inny alkohol, np rum czy brandy)
  • 2 łyżki kakao

Sposób przygotowania krok po kroku: 
  • Przygotowujemy espresso i czekamy aż się schłodzi, dodajemy alkohol,
  • Ubijamy śmietanę z cukrem pudrem (wskazówka: zanim zaczniemy ubijać śmietanę, dobrze włożyć ją do zamrażalnika na jakieś 4-5 minut, dzięki temu szybciej się ubije), 
  • Ucieramy serek mascarpone, 
  • Do utartego serka mascarpone dodajemy stopniowo ubitą śmietanę, cały czas mieszając, by masy połączyły się w jedną,
  • Biszkopty moczymy w roztworze espresso z alkoholem (wskazówka: moczymy, nie nasączamy! Biszkopty bardzo szybko nasiąkają, więc po prostu wkładamy i od razu wyciągamy, a nie zostawiamy do nasiąknięcia, bo nasze tiramisu będzie wodniste), 
  • Każdy namoczony biszkopt układamy w podłużnym naczyniu lub pucharku. Jeden obok drugiego, póki miejsca wystarczy,
  • Na biszkopty wykładamy połowę masy śmietankowo - serkowej, bierzemy łyżkę kakao i posypujemy,

  • Moczymy i układamy kolejne biszkopty,
  • Wykładamy resztę masy śmietankowo - serkowej, bierzemy drugą łyżkę kakao i posypujemy,
  • Tak przygotowane tiramisu wkładamy do lodówki przynajmniej na godzinę (ja swój deser chłodziłam ponad dwie godziny) 




Swoje tiramisu przygotowałam w większym pojemniku, a później rozdzielałam na porcje, myśląc że tak będzie wygodniej. To był błąd. Polecam - również sobie - na przyszłość od razu układać wszystko w pucharkach. Od razu można ładnie udekorować górę i nic nie rozwala się podczas dzielenia porcji.







W przypadku robienia tiramisu ważne jest, by nie dodawać innego serka niż mascarpone (słyszałam, że niektórzy zastępują go mozarellą a nawet... serkiem homogenizowanym). Kiedyś wiele osób polecało mascarpone z Biedronki, jednak ostatnio przeczytałam, że jego jakość trochę spadła. Ja kupiłam w Kauflandzie serek mascarpone opakowanie 250 g za niecałe 5 zł.

18.05.2014

Polonista musi wiedzieć

Część odwiedzających tego bloga wie, że ukończyłam dwa niezwykle "przyszłościowe" kierunki studiów - filologię polską (po której można pracować nawet jako sprzątaczka w Hiszpanii albo piekarz w Anglii, czego przykładem są moi znajomi) oraz administrację publiczną (nie ma nic bardziej zadziwiającego niż poświęcenie czasu na zakuwanie ustaw, z których część zmieni się za pół roku).

Pomijając zakres merytoryczny, podstawowa różnica między tymi kierunkami jest następująca:
Po polonistyce musisz wszystko wiedzieć, po administracji nie.
Już podczas studiów polonistycznych irytowałam się, gdy ktoś zadawał mi pytania o to, jak się pisze dany wyraz/ zdanie, która forma jest prawidłowa, czy z punktu historii języka polskiego bardziej uzasadnione jest używanie takiego słowa czy takiego.
Przepraszam bardzo.... ja rozumiem, że mając tytuł magistra filologii polskiej pewne rzeczy muszę wiedzieć, ale nie zamierzam stawać się chodzącym słownikiem.

Dla porównania - nikt nie oczekuje ode mnie od razu udzielenia odpowiedzi z zakresu administracji. Częściej niż "Powiedz mi ile mam dni żeby załatwić to i to" słyszę "Czy mogłabyś sprawdzić ile mam dni żeby załatwić to i to?". Ha! Czyli mając ukończone studia z administracji ma się przyzwolenie ze strony społeczeństwa by od razu nie znać odpowiedzi i znaleźć ją w ustawie, ale będąc po polonistyce trzeba być chodzącym słownikiem.

Gdy pracowałam w urzędzie i rozniosło się po wydziałach jakie studia ukończyłam, często wydzwaniali do mnie inni pracownicy z pytaniami: "Powinienem napisać 'obie sprawy umorzono' czy może 'obydwie sprawy umorzono'?", "Jak odmienić nazwisko Kozioł?", "Czy odmienia się nazwiska?".
Najczęściej odpowiadałam pytaniem na pytanie. Moi rozmówcy najczęściej mogli usłyszeć: "A jak do tej pory, zanim zaczęłam tu pracować, pisaliście?". Niektórzy po prostu pisali jak uważali, ale pewni nie byli. Inni poszukiwali wcześniej odpowiedzi w Internecie. Zarówno pierwszej, jak i drugiej grupie radziłam, by w takim razie dalej tak robili. Albo kupili sobie słowniki. Później litowałam się i pomagałam.
Ale gdy role się zamieniały i to ja potrzebowałam pomocy, to wyglądało to trochę inaczej.
Najczęściej miałam zadzwonić za jakieś pół godziny, bo druga osoba musiała mi sprawdzić w kodeksie jak pewne sprawy wyglądają.
Nie wyobrażam sobie co by było, gdybym to ja - jako polonistka - odpowiedziała komuś "Zadzwoń za 20 minut, ja sprawdzę w słowniku jak to ma być napisane".
Widocznie są grupy absolwentów uprzywilejowane bardziej i mniej ;)

15.05.2014

Dolce&Gabbana Light Blue/ FM33

W poście o aktualizacji zapachowej wspomniałam, że wzbogaciłam się ostatnio o odpowiednik zapachu Dolce&Gabbana Light Blue. I jakoś tak się składa, że po te perfumy sięgam najczęściej. Chyba potrzebowałam ucieczki od słodkawej Lolity Lempickiej (którą i tak uważam za zapach cud i chętnie do niej wracam, podobnie jak do Casmir).

Stwierdzenie, że zapach mi się podoba nie jest do końca trafione.
Powiedziałabym raczej, że zapach ten mnie pociąga i ciężko mi przejść obok niego obojętnie.
Trochę pasuje do mojej natury, bo jest troszkę sprzeczny.
Taki słodko-kwaśny.
Przyjemny, a zarazem drażniący.
Dodam, że jestem ADHD-owcem i ten zapach pasuje mi do tego schorzenia ;)
I teraz będę się czepiać - w nazwie jest "blue", jednak zapach ten z kolorem niebieskim w ogóle mi się nie kojarzy. Gdybym miała oceniać perfumy po samej nazwie i flakonie, to strzelałabym, że DG LB jest zapachem morskim.
A gdybym miała powiedzieć z jakim kolorem kojarzy mi się DG LB to bez zastanowienia powiedziałabym, że to mocny pomarańcz z domieszką świeżej zieleni.


Nuta zapachowa: sycylijska cytryna, jabłko, róża, jaśmin, drzewo cedrowe, liście bambusa, piżmo.
Wyróżnione składniki są ostatnio moją obsesją. Zatem nie bez powodu można je znaleźć w większości perfum, które kupuję.
I w saszetkach zapachowych, które wkładam do szafy.
Jak już wspomniałam zapach sprzeczny, nie pozostawiający wąchającego obojętnym.
I ma wielki plus - podobnie jak Lolita Lempicka długo się utrzymuje.
Kolejne perfumy którymi spryskałam się przed wyjściem z pracy (ok. 16.00) i czuję je do tej pory.
Kilkanaście minut temu usłyszałam pytanie, czy na pewno dobrze się czuję skoro nigdzie nie wychodzę a się perfumuję. Domownicy trochę się zdziwili, jak powiedziałam im, że ja tym czymś pachnę od 16.00 i żadnych dodatkowych psiknięć później już nie było.
Gdy kupowałam FM 33 nie zależało mi specjalnie na trwałości, w końcu to odpowiednik, jest o wiele tańszy to nie szkoda by mi było pryskać się tym co 2 godziny.
Gdy przeczytałam na jednym forum, że odpowiednik utrzymuje się dłużej niż oryginał, byłam mile zaskoczona.
Nie wiem jak długo pachnie DG LB, ale trwałość FM 33 mnie zadziwia.


O samym oryginale możemy przeczytać: Light Blue to kontynuacja klasycznego stylu zapachów Dolce&Gabbana. Kompozycja jest ukłonem w stronę piękna kobiety. Pokazuje jak cieszyć się każdym aspektem życia, afirmuje zarówno małe przyjemności, jak i porywające, gorące uczucia. Kompozycja kwiatowo - owocowa wyrażająca radość życia. Muszę przyznać - coś w tym jest. Ten zapach to po prostu radosna strona życia ;)

Co do odpowiednika z FM znalazłam taką reklamę: Delikatne zanurzenie w głębokim błękicie. Relaksujące i odświeżające. Pozwól, by poniosła Cię świetlista fala jaśminu, białej róży, bambusa, jabłka i cytryny! Z tym błękitem bym polemizowała, ale zgadzam się, że zapach jest falą która ponosi ;)

 



Zdecydowanie polubiliśmy się i tej wiosny spędzimy razem sporo czasu ;)

12.05.2014

#100happydays


Jakiś czas temu u niektórych blogerów przeczytałam o projekcie #100happydays. Więcej na jego temat można znaleźć tutaj .
Stwierdziłam, że co mi szkodzi - przyłączam się.



Chodzi o to, by być szczęśliwym przez 100 dni pod rząd. Upamiętniać chwile szczęścia na fotografiach a później je udostępniać. Należy sobie na samym początku uświadomić, że celem nie jest żaden lans ani ściganie się z innymi blogerami czy użytkownikami portali społecznościowych - chodzi po prostu o to, by być szczęśliwym (albo po prostu uświadomić sobie, że się jest).

Wybiegłam trochę myślami w przyszłość. 
W związku z rozpoczęciem nowej pracy w najbliższym czasie nie szykuje mi się żaden dłuższy wyjazd, a podróżowanie zawsze zwiększało u mnie poziom endorfin.
Dlatego będzie to poważniejsze wyzwanie - dostrzegać szczęście każdego dnia, właściwie to w szarej codzienności.
Wprawdzie mogłabym odczekać do drugiej połowy roku - na ten czas szykuje się trochę miłych niespodzianek.
Ale chyba nie o to chodzi, by czekać na szczęście, ale dostrzegać je każdego dnia, w najmniejszej rzeczy.
By cieszyć się ze spotkania osoby, której dawno się nie widziało.
By docenić to, że nasz kot potrafi wywołać uśmiech na twarzy.
By poczuć się szczęśliwym, gdy w autobusie usłyszy się ulubioną piosenkę.

Są takie formy szczęścia, których nie da się uchwycić w kadrze.
Ale co się uda sfotografować, to trafi na mój instagram i zostanie odpowiednio otagowane.
Być może 100 dni robienia zdjęć to sporo czasu, ale... czas i tak upłynie ;) 

Swoją drogą - może to nauczy mnie regularnego korzystania z tej aplikacji ;)
Podobno 21 dni wystarczy by wyrobić sobie nawyk, więc po 100 dniach z instagramem możliwe, że będę już częściej z niej korzystać.


Startuję dziś, 12 maja 2014 r.  



Dzisiejsze momenty szczęścia? Zupełnie drobne epizody, na które mało kto zwraca uwagę:

1. Miłe zaskoczenie, że pobudka o godz. 5.15 (spowodowana koniecznością wizyty w przychodni) sprawiła, że miałam więcej energii niż zwykle, 
2. Towarzystwo miłych chłopaków w poczekalni u lekarza. Często siedząc w przychodni i czekając na naszą kolej zajmujemy się swoimi sprawami, czytamy albo udajemy że czytamy, bawimy się telefonem etc. Czasem warto otworzyć się na innych, nawet jeśli rozmowa ma polegać na obgadywaniu każdego lekarza po kolei i robieniu rankingu która poradnia medycyny pracy jest najlepsza. Niby głupie, ale dla mnie miłe - w końcu w dzisiejszych czasach obcy ludzie rzadko do siebie zagadują w miejscach, w których mają załatwić jakieś sprawy,
3. Komplementy lekarki pod adresem mojej torebki. Fajnie wiedzieć, że mamy coś co podoba się innym. Chociaż pani doktor stwierdziła, że o takiej to ona marzy :D (niech marzy, w temacie tej torebki tylko marzenia jej pozostały, bo była z limitowanej edycji, ha!),
4. Uśmiechy przypadkowo spotkanych ludzi - miło zobaczyć kogoś sympatycznego,
5. Miła atmosfera w pracy, wszyscy sami szli mi na rękę choć o to nie prosiłam, 
6. Odbiór długo wyczekiwanej przesyłki, 
7. Przypadkowe spotkanie koleżanki ze studiów - ostatni raz widziałyśmy się na czwartym roku studiów, a dziś miło było wpaść na siebie przy kasie w Kauflandzie, 
8. Zobaczenie w Internecie filmiku, który wzbudził cudowne wspomnienia, dzięki niemu odezwałam się do osób z którymi wspomnienia te są związane, fajnie było się dowiedzieć że też to pamiętają, dobrze wspominają no i przy okazji wymienić kilka zdań ;),
9. Popołudnie spędzone na pisaniu artykułów, czyli to co kocham najbardziej. W sensie - taką pracę po godzinach mogę wykonywać ;) (I właśnie moja praca po pracy została uwieczniona i trafiła na Instagram jako pierwsze zdjęcie z projektu). 

Pozornie śmieszne rzeczy, pewnie niektórzy zdziwią się, że na niektóre drobnostki mało kto zwraca uwagę, a co dopiero nazywa je szczęśliwymi momentami. Ale... gorszych momentów też dziś nie zabrakło. Jednak dzięki takiemu podejściu, polegającemu na doszukiwaniu się szczęścia w codzienności, te negatywne momenty w ogóle nie zrobiły na mnie wrażenia. 

 


8.05.2014

Zapachowa aktualizacja

W moim życiu ostatnio trochę nowości, więc i wśród zapachów zrobiłam rewolucję.
Jakiś czas temu pisałam, że zachwycam się Lolitą Lempicką .
Fascynacja zapachem oczywiście wciąż trwa, ale zakochałam się na wiosnę w kolejnych zapachach, o które wzbogaciła się moja toaletka.

Inspiruję się oryginałami, ale najczęściej wybieram odpowiedniki (choć nie zawsze udaje się trafić, jednak jakąś wprawę w tym już mam).
Spowodowane jest to względami praktycznymi i finansowymi - podoba mi się wiele zapachów, nie należę do osób które są wierne tylko jednemu, wciąż muszę zmieniać.
W zależności od okazji lubię pachnieć inaczej.
Kupując imitacje perfum mogę sobie pozwolić na więcej.
Ale gdybym miała jeden stały zapach, któremu byłabym wierna i którego nie wyobrażałabym sobie zamienić na inny - zapewne pokusiłabym się o oryginał.

La Rive Madame Isabelle (odpowiednik Coco Mademoiselle Chanel) oraz Elizabeth Arden Green Tea póki co idą w odstawkę, o pierwszych perfumach przypomnę sobie najwcześniej jesienią, a drugie ostatnio zaczęły mnie denerwować, więc nie wiem kiedy do nich powrócę.






Na wiosnę wybrałam:

wspomnianą wcześniej Lolitę Lempicką. Nuta zapachowa: bluszcz, anyż, irys, lukrecja, fiołek, wanilia, fasola tonka, vetiver, piżmo. Odpowiednik zakupiony w Mistral. (zapach nr 47) Patrząc na oryginalny flakon troszkę ubolewam, że nie mam prawdziwej Lolity Lempickiej lecz imitację.







Ralph Lauren Ralph. Nuta zapachowa: osmantus, jabłko, mandarynka, magnolia, frezja, boronia, ambra, irys. Przyjemny, świeży zapach codzienny. Odpowiednik zakupiony w Mistral. (zapach nr 27) Zapach na szczęście jest o wiele ładniejszy niż wygląd oryginalnego flakonu.



Chacharel Amor Amor. Nuta zapachowa: mandarynka, pomarańcza, bergamotka, czarna porzeczka, kwiat Melati, jaśmin, konwalia, białe piżmo, amber, drzewo sandałowe. Tyle naczytałam się pozytywnych opinii na temat tego zapachu, że musiałam go sprawdzić. Powąchałam tester i stwierdziłam, że kupuję. Odpowiednik zakupiony w Mistral.(zapach nr 21) Oryginalny flakon kojarzy mi się z żarówką, zdecydowanie wolę buteleczkę do której przelano imitację.


Chopard Casmir. Nuta zapachowa: brzoskwinia, mango, orzech kokosowy, bergamotka, jaśmin, konwalia, geranium, wanilia, amber, patchouli, drzewo sandałowe, piżmo. Przepiękny, ciepły zapach do którego regularnie powracam od wielu lat. Pierwszy raz kupiłam jako nastolatka i podbił moje serce. Jednak intensywność tego zapachu jest uderzająca, więc nie nadaje się do codziennego stosowania. Ale na ciepłe wieczory idealny ;) Odpowiednik zakupiony w Mistral. (zapach nr 55).





Dolce & Gabbana Light Blue. Nuta zapachowa: sycylijska cytryna, jabłko, róża, jaśmin, drzewo cedrowe, liście bambusa, piżmo. Zapach ciekawy, na pewno nie można przejść obok niego obojętnie. Na początku trochę słodko - kwaśny. Mówiąc pół żartem, pół serio - trochę jakby kapusta kiszona zmieszana z miodem i wanilią, później zaczyna dominować słodki ogórek i ustępuje miejsca słodkim składnikom. Odpowiednik kupiony w FM. (zapach nr 33) Czuję, że ze wszystkich to ten zapach będzie mi najczęściej towarzyszył. Jeśli wierzyć wypowiedziom na forach, moja imitacja utrzymuje się na skórze dłużej niż oryginał.








Jak już wspomniałam w opisach, imitacje perfum kupuję najczęściej w Mistral i FM. Pierwsza perfumeria oferuje odlewki odpowiedników, jest to dobra opcja na sprawdzenie zapachu - czasem lepiej kupić na początku 10 ml niż od razu wydać sporo pieniędzy na 50 ml oryginału. W moim mieście są dwa punkty w których można zdobyć te zapachy, z tego co się orientuję w innych miejscowościach też są, a i na allegro znajdzie się ktoś kto nimi handluje. Natomiast marka FM jest chyba wszystkim dobrze znana - już w szkole niektóre osoby nosiły czarne teczki z testerami zapachów. Niektóre zapachy tej firmy troszkę zalatuję mi... mydlinami. Na szczęście w Dolce & Gabbana żadnego mydła nie wyczuwam.

6.05.2014

Basic. Simple pleasures are the best!

Organizacja wiosennej szafy przerodziła się w małą odzieżową metamorfozę.
Od pewnego czasu tracę głowę dla gładkich, bazowych koszulek.
Podczas buszowania po sklepach odzieżowych najbardziej zależy mi na łowieniu takich rzeczy, które założę na wiele okazji. Lubię mieć ciuchy, które mogę nosić zarówno niezobowiązująco i na luzie, jak i tworzyć z nich wyjściowe zestawy.

Po lekturze Lekcji Madame Chic zaczęłam przywiązywać większą wagę do tego, co mam w szafie.
Ostatnimi czasy ciągle kupuję bazowe koszulki.
Połączone z klasycznymi dżinsami mogą stworzyć zarówno luźny, lekko sportowy zestaw, jak i elegancki komplet - wszystko zależy od wyboru dodatków.





Wcześniej kupowałam dużo szyfonów i koronek, a dziś nie zwracam na nie takiej uwagi jak kiedyś.
Nie potrafię za to przejść obojętnie obok gładkich T-shirtów i topów. Są one świetnym rozwiązaniem dla takich osób jak ja - które wiecznie nie mają się w co ubrać, chociaż szafa się nie domyka.



Czasem dziwię się sobie jak przez tyle lat mogłam je ignorować.
Może to przez to, że gdy człowiek chce dobrze wyglądać to podąża za bardziej wyszukanymi pomysłami, a z czasem dociera do niego, że najlepsze są te najprostsze rozwiązania.
Dawniej potrafiłam stać bezradnie przed otwartą szafą nie mając koncepcji na stylizację.
Dziś biorę pierwszą lepszą koszulkę, a o resztę się nie martwię bo wiem, że do wszystkiego będzie pasować.


Może moja miłość do bazowych koszulek spowodowana jest moim trybem życia - idąc do pracy potrzebuję mieć na sobie coś, w czym będę dobrze wyglądać przyjmując gości a następnie swobodnie się czuć podczas zakupów, wizyty u dentysty czy na spotkaniu przy kawie ze znajomymi.

3.05.2014

Zapach cud?

Witam w maju!
Trochę rozczarowana tym co mam za oknem.
Miałam spędzić te dni w Paryżu, jednak w moim życiu nastąpiły pewne przeorganizowania (które spowodowały m.in. brak postów w ostatnim czasie).
Piątek trzeba było spędzić w pracy, więc dłuższy wyjazd nie wchodził w grę.
Trudno.
Nie teraz, to innym razem.

Ale już jestem.
I piszę.
O pewnym zapachu.


O moich ulubionych perfumach już kiedyś pisałam. Lubię mieć ich dużo, ale sporo czasu poświęcam ich wyborowi. Korzystając z wolnego czwartku postanowiłam zrobić porządek w moich zapachach. Niektóre poszły w odstawkę (wybierane często przeze mnie psikadło Elizabeth Arden Green Tea nagle zaczęło mnie drażnić), a niektóre... hmmm.... jakby to powiedzieć... zostały zamówione i na nie czekam.
Wśród posiadanych przeze mnie zapachów mam sporo odpowiedników - poświęcam dużo czasu na szukanie produktów, które najlepiej imitują moje wymarzone perfumy. Wśród nich jest kilka zapachów z firmy Mistral, oferującej odlewki odpowiedników.

We wcześniejszym poście dotyczącym zapachów wspomniałam o Mistral nr 47. Jest to odpowiednik wody toaletowej Lolita Lempicka Le Premier Parfum. Cena oryginału a cena 10 ml odpowiednika nie pozostawia mi wyboru - kupuję wersję proponowaną przez Mistral. Zapach uwielbiam za jego lekką sprzeczność - słodki i delikatny, a zarazem ostry. Kojarzy mi się z nieprzewidywalnością - z kobietą z pozoru stonowaną i subtelną, ale potrafiącą pokazać pazur i cieszyć się najmniejszą chwilą. W nucie zapachowej ma m.in. wanilię i piżmo, a to jedne z moich ulubionych składników.
Kolejnym plusem jest trwałość zapachu. Nie wiem jak to jest w przypadku oryginału, ale posiadany przeze mnie zamiennik pachnie bardzo długo. Spryskuję się nim tylko dwa razy dziennie - przed wyjściem do pracy (gdzie cały czas go czuję) i przed wyjściem z pracy (choć ten krok mogłabym ominąć, ale robię to z przyzwyczajenia). Zapach zaaplikowałam sobie ostatni raz wczoraj o godzinie 16.00, a na moich włosach czuję go do tej pory (czyli minęły już 24 godziny). Może tak ma być, a może punkt w którym kupuję odlewki ma wyjątkowo mocno skoncentrowane zapachy.

Trochę wierzę w magię zapachów.
Ale nie w opowieści o feromonach i afrodyzjakach, lecz w to, że konkretne zapachy wpływają na nasze samopoczucie i to, jak odbiera nas społeczeństwo, dodając nam tym samym pewności siebie czy odwagi. Są perfumy, które odpychają, a są takie, które wywołują miłe skojarzenia przez co ich użytkownik zyskuje naszą sympatię.
Wprawdzie ze zmianą perfum jest trochę jak z przefarbowaniem włosów na rudo - sam zabieg nie sprawi, że ziemniak zamieni się w karczocha. Ale chyba warto poszukiwać i eksperymentować chociażby po to, żeby samemu z sobą czuć się lepiej.
Nie wiem czy to dzieje się naprawdę, czy coś sobie wkręcam, ale gdy jestem spryskana omawianym zapachem to odnoszę wrażenie, że ludzie wokół są jakoś życzliwiej do mnie nastawieni. Byle przysługa zostaje doceniona, błędy szybciej wybaczone, znajdują się też tacy którzy chętnie zrobią coś za mnie.
Magia? Wątpię. Zdecydowanie chemia. I to bardziej moja niż innych, bo pewnie sekret tkwi w moim nastawieniu. A że zawartość flakonika ma na nie wpływ, to chyba dobrze, bo dobrze znać źródło swojej pozytywnej energii.


Pragnę zaznaczyć, że nie jest to wpis sponsorowany. A wspomniana życzliwość otoczenia objawia się jedynie w drobnych gestach a nie powalaniem całego świata na kolana ;)